Po prawie 20 h jazdy z Polski jesteśmy bardzo zmęczeni. Nocleg mamy zarezerwowany we włoskiej miejscowości Breuil-Cervinia, na wysokości 2100 m n.p.m. Przed nami pierwszy dzień na szlaku Tour de Monte Rosa. Zaczynamy od razu z przytupem, bo zdobyciem pierwszej przełęczy powyżej 3000 m n.p.m. Zapraszam do czytania!

Zostawiamy samochód

Przed nami 14 dni trekkingu. Tour de Monte Rosa jest szlakiem zataczającym pętlę, więc za dwa tygodnie powinniśmy być z powrotem w Breuil-Cervinii. A przynajmniej tak zakłada plan 😉

Samochód zostawiamy na jednym z parkingów na ulicy Piolet Cielo Alto. Są one dość duże, bezpłatne i, co ważne, w okresie letnim zazwyczaj puste. Także całkiem odwrotnie niż w Täsch koło Zermattu, gdzie zostawienie samochodu na jedną dobę to koszt prawie 20 CHF (prawie 100 zł!).

Lago Diga del Goillet

Przed nami około 3 godziny podejścia zanim w ogóle dotrzemy do Tour de Monte Rosa…

Z parkingu ruszamy szlakiem, ale niestety w przypływie euforii gdzieś po 5 minutach go gubimy. Orientujemy się dopiero chwilę później, ale jakoś bardzo nam to nie przeszkadza, bo idziemy równoległym szlakiem rowerowym. Trzeba tylko trochę bardziej uważać, aby nikt nas nie rozjechał 😉

Warto regularnie odwracać się do tyłu, bo Breuil-Cervinia wygląda z góry naprawdę pięknie!

Podejście jest miejscami dość strome i bardzo szybko nachodzą mnie myśli pt. „po cholerę Ci to?”. A wiecie co jest najgorsze? Że jak zwykle to ja jestem pomysłodawcą i nawet nie mam na kogo zrzucić winy…

Tak więc, trzeba zagryźć zęby i krok po kroku iść do góry. Zajmuję swoje myśli podziwianiem okolicy i zastanawianiem się, czy ta wielka góra z chmurką to nie jest przypadkiem Matterhorn. Spoiler: na przerwie sprawdzam mapę, i tak, to zdecydowanie jest Matterhorn.

Widok na Matterhorn z Breuil-Cervinia
Widok na Matterhorn. Z boku Breuil-Cervinia

Z każdym krokiem otwierają się nowe widoki i wkrótce na horyzoncie pojawia się wielkie lodowcowe pleteau. Zgodnie stwierdzamy, że to musi być Breithorn. Ten sam, na który być może porwiemy się na koniec wyprawy, jeśli starczy czasu i sił, a warunki będą sprzyjające. Trzeba przyznać, że stąd wygląda rzeczywiście zachęcająco i zaczynam wierzyć, że to faktycznie może być najprostszy 4000 w Alpach.

Spoiler: to nie jest Breithorn. To tylko wypłaszczenie przy szczycie Klein Matterhorn. Breithorn jest stąd niewidoczny. Jest zdecydowanie bardziej „jebitnym” szczytem i wcale nie wygląda tak prosto. Ale o tym dowiemy się dopiero za prawie dwa tygodnie 😉


Widok na Plateau pod Klein Matterhorn
Widok na Plateau pod Klein Matterhorn. To nie Breithorn!

Robimy pierwszą przerwę na jedzenie, bo wreszcie dochodzimy do drogi i schodzimy ze szlaku rowerowego.

A jakieś 40 minut później wreszcie docieramy nad Lago Diga del Goillet. Niby sztuczne, niby pełno dookoła wyciągów, ale mimo to, całkiem ładne jeziorko.

Lago Diga del Goillet blisko Breuil-Cervinia
Lago Diga del Goillet

Stacja kolejki Cime Bianche Laghi

Cały czas podchodzimy szeroką, utwardzoną drogą. Po drodze mija nas jakaś setka Land Roverów, które, w stanie różnym, turlają się z góry do Breuil-Cervinia. Nie powiem, jakoś tak mało górsko się czuję. Tutaj samochody, a tu wyciągi stale zakłócające odgłosy natury. Zaczynam tęsknić za Gruzją i tą dzikością.

Ostatni odcinek podejścia pod kolejkę jest dość stromy i dłuży mi się strasznie.

Kiedy w końcu wdrapujemy się na górę, oczywiście pogoda psuje się. Zasłaniają nas chmury, a temperatura spada na łeb na szyję i osiąga za moment ledwo 5 stopni. Idealne miejsce i czas na przerwę 😉

Przy okazji upewniamy się jeszcze u obsługi kolejki, że to już ostatni dzień kursowania wyciągu. Gdy wrócimy tu za dwa tygodnie, nie będzie niestety opcji zjazdu po sprzęt na Breithorn.

Cóż… Szanse na nasz czterotysięcznik kurczą się mocno.

Aktualne informacje o wyciągu i godzinach otwarcia znajdziecie na stronie miasta Breuil-Cervinia. Ale uprzedzam – jest rzadko aktualizowana, więc jeśli chcecie mieć aktualne informacje, to najbezpieczniej jest po prostu zadzwonić.

W drodze na naszą pierwszą przełęcz z Breuil-Cervinia
W drodze na naszą pierwszą przełęcz

Zdobywamy pierwszy raz 3000 m

Od stacji kolejki mamy do podejścia jeszcze prawie 200 m. Idziemy powoli, okutani w kurtki, polary, czapki i co tam jeszcze się napatoczyło.

Zwróćcie uwagę, aby pójść w dobrą stronę, bo oznaczenie szlaku jest tutaj słabe. Jeśli idziecie w stronę Alagny, musicie skręcić o 90 stopni w prawo i iść drogą do góry. Jeśli zaś idziecie w kierunku Theodulpass i Zermattu, idziecie prosto, po płaskim.

Oznaczenia szlaku Tour de Monte Rosa
Oznaczenia szlaku Tour de Monte Rosa

Na przełęczy znajduje się jezioro Bacino Cime Bianche. Spodziewałam się ładnego, górskiego jeziorka. A co dostałam?

Pusty, sztuczny zbiornik do naśnieżania stoków narciarskich. No cóż…

Na szczęście po okrążeniu zbiornika wyglądamy na drugą stronę przełęczy. I tam jest już cudownie. Piękne jeziora, cudowna dolina i brak jakichkolwiek elementów ludzkich w postaci wyciągów, baraków i koparek.

Z takim oto widokiem robimy sobie przerwę lunchową:

Widok na Grand Lago. Koniec z widokiem na Breuil-Cervinia
Widok na Grand Lago

Wpatrujemy się dzielnie w chmury i czasem nawet udaje się nam zobaczyć jakiś wycinek Breithornu. Przy ładnej pogodzie widok musi być wspaniały. Ale niestety, nie jest nam dany 😉

Zejście w dolinę

Dalej szlak robi się naprawdę piękny. Czuję się, jak w Gruzji. Jesteśmy tylko my i góry.

No i bolące nogi, ale ciiii… nie psujmy klimatu 😉

Grand Lago
Ja i Grand Lago

Krótkie strome zejścia przeplatane są długimi, prawie płaskimi odcinkami. Szczególnie początek zejścia jest bardzo widokowy, więc warto rozglądać się we wszystkie strony.

Tour de Monte Rosa
Tour de Monte Rosa

Muszę przyznać, że choć jest to piękny odcinek, to w drugiej części zaczyna mi się trochę dłużyć. Boli mnie już wszystko i marzę tylko o rozłożeniu namiotu. A doliny zdają się nie mieć końca…

Pocieszające jest tylko to, że jesteśmy zmęczeni wszyscy. Także chociaż jest solidarność w cierpieniu 😉

Rozlewisko rzeki
Rozlewisko rzeki

W poszukiwaniu noclegu

Kiedy w końcu docieramy do naszego miejsca, gdzie mieliśmy spać, widzimy całe stado krów. No nic, rozłożymy się kawałek dalej – myślimy.

Niestety, całe dno doliny jest bardzo podmokłe. A że rozkładanie namiotu w bagnie nie należy do naszych ulubionych czynności, szczególnie pierwszego dnia na szlaku, jesteśmy zmuszeni iść dalej.

Podmokłe łąki, na których mieliśmy spać
Podmokłe łąki, na których mieliśmy spać

Szczerze? Szlag jasny już mnie trafia od zmęczenia i jestem gotowa spać wśród krów, na skałach, w błocie – gdziekolwiek! Byle tylko zdjąć ten plecak i przestać iść. No ewentualnie jeszcze nie pogardzę jakimś jedzeniem, ale to dopiero w drugiej kolejności.

W końcu jednak dochodzimy do górnej granicy lasu i udaje nam się znaleźć kawałek płaskiego terenu między pierwszymi drzewami. Jest głośno, bo tuż obok płynie wartko potok, ale cóż, lepszej alternatywy nie ma. W końcu to nie Breuil-Cervinia i elegancki apartament 😉

Sprawnie rozbijamy obóz i zaczynamy gotować kolację. Przy dużym zmęczeniu mój żołądek wariuje i nie chce nic przyjmować, ale z rozsądku wmuszam w siebie chociaż połowę porcji.

Na szczęście drugi dzień był już łatwiejszy. Ale o tym już w następnej części relacji 😉

Podobał Ci się ten wpis? Polub mnie na Facebooku albo zapisz się do Newslettera, aby nie przegapić kolejnych artykułów 🙂

Trasa Breuil-Cervinia – Dolina Torrente di Tzere