Planując wyjazd na Tour de Monte Rosa stanęliśmy przed wyborem trasy. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na przejazd przez Niemcy, następnie przez Szwajcarię i Włochy. Aby jednak przejechać do Włoch najpierw musieliśmy zdobyć 2473 m n.p.m., czyli tyle ile ma Wielka Przełęcz Świętego Bernarda. Zapraszam Was na krótki wpis o tym pięknym miejscu.
Przełęcz Świętego Bernarda – droga
Droga prowadząca na przełęcz jest inna od każdej strony.
Strona włoska jest dobrze utrzymana, z dobrym asfaltem, barierkami i pasami rozdzielającymi kierunki jazdy. Natomiast strona szwajcarska jest różnorodna. Są odcinki ładnej drogi, ale są też fragmenty wąskie, z dziurawym asfaltem i brakiem jakiejkolwiek barierki mimo pokaźnej przepaści obok.
Także przejazd drogą potrafi dostarczyć trochę emocji. Ale spokojnie, do drogi do Omalo to jej daleko 😉
Od której strony droga jest bardziej widokowa?
Moim zdaniem od włoskiej. Głównie dlatego, że szwajcarska część drogi w spory kawałek przejeżdża w tunelu. Ale tuż przed nim można zobaczyć przepięknie błękitne jezioro zaporowe. Kolor jest prawie tak intensywny, jak ten w Jeziorze Mattmark, które mieliśmy okazję zobaczyć podczas Tour de Monte Rosa.
Co jeszcze warto wiedzieć o drodze?
Przełęcz przejezdna jest zazwyczaj w okresie czerwiec-październik, ale wybierając się tutaj warto sprawdzić komunikaty. Dzień po naszym przejeździe przez przełęcz, spadł śnieg, mimo, że była dopiero połowa września. Także ostrożność wskazana.
Jeśli góry są zasłonięte przez chmury/mgłę albo śnieg stale zalega w wyższych partiach, granicę można przekroczyć pod ziemią. Dodatkowo skraca to drogę o około 40 minut. Tunel Grand Saint Bernard został wybudowany w 1964 roku i jest przejezdny przez większość roku. Koszt przejazdu to 27,80 euro w jedną stronę i 44,60 euro w dwie. Aktualny cennik i warunki na drodze znajdziecie tutaj.
Co ciekawe, jest to najstarszy tunel drogowy przechodzący przez Alpy.
Pamiętajcie, że w okresie 15 październnika – 15 kwietnia obowiązkowo trzeba mieć założone opony zimowe i/lub posiadać łańcuchy w bagażniku.
Przełęcz Świętego Bernarda w czasach rzymskich
Przełęcz miała duże znaczenie już w czasach rzymskich. To właśnie tędy przebiegała Rzymska Droga Gallów, która miejscami zachowała się do dzisiaj. Możecie się zastanawiać, dlaczego prowadziła właśnie tędy?
A dlatego, że Wielka Przełęcz Świętego Bernarda to najniższa przełęcz rozdzielająca dwa największe masywy Alp: Mont Blanc i Monte Rosa. Nie ma żadnego niższego punktu na tym odcinku.
Św. Bernard i pies bernardyn
Tuż pod przełęczą znajduje się klasztor założony w pierwszej połowie XI wieku przez Bernarda z Menthon (znanego także jako Bernard z Aosty). Aby pomagać wyczerpanym pielgrzymom na szlakach, zaczęto hodować na przełęczy psy, które z czasem zaczęto nazywać bernardynami. Tropiły one zagubionych podróżnych, wielokrotnie ratując ich od zamarznięcia na śmierć.
Dlatego też klasztor uznawany jest czasem za pierwsze miejsce prowadzące regularną działalność ratowniczą w górach.
Co ciekawe, hodowla bernardynów utrzymała się do obecnych czasów i przy odrobinie szczęście można spotkać bernardyny na spacerze ze swoimi przewodnikami. Są one nadal wykorzystywane w ratownictwie górskim, szczególnie podczas poszukiwań zagubionych turystów i ofiar zasypanych przez lawinę.
Klasztor również działa do dzisiaj.
Co znajdziecie na przełęczy?
Przede wszystkim piękne widoki na otaczające szczyty i przepiękne jezioro!
A oprócz tego
- Muzeum Klasztoru Świętego Bernarda oraz hodowlę bernardynów (wstęp płatny)
- barokowy kościół z 1865 roku
- skarbiec z obiektami kultu religijnego (XII wieczny brewiarz, relikwie św. Bernarda itp.)
- Restaurację
- Hotel
- Sklepiki z pamiątkami (spoiler: wszędzie są bernardyny;))
Wielka Przełęcz Świętego Bernarda to także świetny punkt startowy na górskie szlaki, tym bardziej, że parkingi są darmowe.
Przełęcz Świętego Bernarda – czy warto?
Zdecydowanie tak!
Jeśli tylko pogoda jest dobra, a przełęcz przejezdna, gorąco polecam zrezygnować z tunelu. W kieszeni zostanie 30 euro, a w gratisie otrzymacie piękne widoki! Mi osobiście przełęcz bardzo się podobała i zarówno wjazd w chmurach, jak i zmrokiem był ciekawy. Szkoda tylko, że nie udało nam się zobaczyć kościoła. Ale może innym razem, gdy będziemy przejeżdżać w bardziej cywilizowanych godzinach 😉
Podobał Ci się ten wpis? Polub mnie na Facebooku albo zapisz się do Newslettera, aby nie przegapić kolejnych artykułów 🙂