Po dłuuugim poprzednim dniu, budzik nastawiamy później niż zwykle, na 6:30. Tym razem w miarę sprawnie zwijamy namiot i resztę rzeczy i ruszamy do centrum Komańczy. Nad naszym „polem namiotowym” unosi się poranna mgła, więc jest naprawdę chłodno. Jednak, gdy tylko wejdziemy w zabudowania, zaraz zaczyna prześwietlać się słońce. Dzisiaj mamy w planie mało przewyższeń, a największym wyzwaniem będzie Tokarnia (778 m n.p.m.).
Zakupy śniadaniowe robimy w dość dużych Delikatesach Centrum. Najpierw wchodzę ja, potem Iwona. Schodzi nam się dość długo, bo każda kupuje stertę rzeczy (dosłownie!) na śniadanie. Ale jak można to trzeba przecież korzystać i uzupełniać braki kaloryczne! 🙂
Z pełnymi siatkami rozkładamy się w mini skwerku naprzeciwko kościoła. Serek wiejski, świeże pieczywo i sok pomarańczowy smakuje wybornie 🙂 Do dyspozycji mamy wiatkę ze stołami i bardzo przyjemną publiczną toaletę, gdzie możemy umyć sobie owoce i naczynia po posiłku.
Śniadanie trochę się rozciąga, ale jest nam tam aż za dobrze 🙂
Na szlak ruszamy o 9:15. Pierwszy odcinek jest mało ciekawy, bo idziemy po prostu chodnikiem wzdłuż głównej drogi. Po kilometrze szlak GSB skręca w lewo. Przechodzimy pod wiaduktem kolejowym i zaczynamy powoli podchodzić pod górę. Oj ciężko idzie się po wczoraj… Mijamy klasztor Nazaretanek i dawne schronisko PTTK.
Komańcza, jak większość miejscowości w tym regionie, miała bardzo burzliwą historię. Na przełomie lat 1918-1919 powstała tu nawet Republika Komańczańska zarządzana przez tutejszego kupca. Republika dążyła do włączenia się do Ukrainy, ale jej starania zostały udaremnione przez siły polskie.
Komańcza jest także przykładem miejscowości wielowyznaniowej. Obok siebie funkcjonują tu osoby wyznania grekokatolickiego, prawosławnego, rzymskokatolickiego oraz Świadkowie Jehowy. Znajdują się tu także dwie cerkwie, które warto zobaczyć, jeśli macie troszkę więcej czasu. Niestety, znajdują się one poza szlakiem GSB.
Po wyjściu z Komańczy, szlak wchodzi w las i powoli pnie się do góry. Dość szybko wychodzimy jednak na otwarty teren. Pojawiają się piękne widoki, ale od razu robi się też strasznie gorąco.
Przed nami jest do przejścia płaski grzbiet Wahalowskiego Wierchu (666 m n.p.m.).
Jest dość mokro i z każdym krokiem słyszymy ciche plusk plusk. Na szczęście jest sporo trawy, więc przechodzimy to w suchych butach 🙂
Szczyt również jest odsłonięty, więc postanawiamy się tu nie zatrzymywać, tylko iść dalej aż do momentu znalezienia cienia. Od szczytu trzeba od razu odbić w prawo, zgodnie z polną drogą. Szlak nie jest nigdzie oznaczony, więc przez kilkanaście minut idziemy na czuja, sugerując się tylko mapą. Warto trzymać się granicy lasu, bo w przeciwnym wypadku możecie nie zauważyć miejsca, gdzie szlak odbija w las.
Warto mieć świadomość, że od tego momentu cały czas idziemy terenem, gdzie kiedyś znajdowała się wieś Jawornik. Ciągnęła się ona od drogi Rzepedź-Komańcza aż do szczytu Wahalowskiego Wierchu. Wszystkie tereny po prawej, należały do wioski. Na poniższej mapie widać odtworzony plan wsi, wraz z numerami domów i nazwami przysiółków. Na czerwono zaznaczyłam przybliżony przebieg obecnego szlaku GSB. Czerwony trójkąt to szczyt Wahalowskiego Wierchu.
Obecnie wieś już nie istnieje, pozostało tylko kilka domostw przy drodze wojewódzkiej. Cała dolina została opuszczona w wyniku przesiedleń podczas akcji „Wisła”. Jeśli wybierzecie się tam na spacer, szczególnie wczesną wiosną, można jeszcze znaleźć pozostałości po osadzie. Zachowały się także dwa cmentarze oraz kapliczka zbudowana w miejscu dawnej cerkwi.
W końcu chowamy się w lesie, więc zrzucamy z ulgą plecaki i robimy przerwę.
Dalsza droga wiedzie przez las, więc rozkoszujemy się cieniem póki możemy. Ucinamy sobie też krótką pogawędkę z pierwszymi mijanymi dziś turystami. Tak jak wczoraj było sporo osób na szlaku, tak dzisiaj są pustki.
Szlak prowadzi nas teraz granicą rezerwatu Kamień nad Rzepedzią. Jest to stosunkowo młody rezerwat, który powstał w grudniu 2012 roku. Ma on na celu ochronę wychodni skał zbudowanych z piaskowca eoceńskiego oraz tutejszego drzewostanu. Wychodnie skalne są naprawdę ładne, ale dość łatwo jest je ominąć, jeśli wpatrzymy się za bardzo w ścieżkę. Rozglądajcie się więc na boki 🙂
Niebawem zaczynamy schodzić do Przybyszowa, czyli kolejnej nieistniejącej już wsi. Wychodzimy na polany, więc pojawiają się piękne widoki wzbogacone belami siana. Po prawej widzimy Szeroki Łan (688 m np.m.), który zimą oferuje trasy narciarskie, a po lewej pojawia się Tokarnia, czyli nasz kolejny cel.
Niestety, robi się też naprawdę gorąco…
Przybyszów przed drugą wojną światową był całkiem dużą wsią – mieszkało tu prawie 500 osób. Ścierały się tutaj trzy grupy etnograficzne: Łemkowie, Bojkowie oraz Dolinianie. Mimo to żyli oni w zgodzie i niepokoje pojawiły się dopiero wraz z wojną. Toczące się tu ciężkie walki sprawiły, że większość mieszkańców nie miało tu do czego wrócić po wojnie. Tych, którzy wrócili, przesiedlono na Ukrainę w 1947 roku w ramach akcji „Wisła”.
W dolinie znajduje się Chata w Przybyszowie, w której postanawiamy chwilę odpocząć. Tu wreszcie spotykamy jakiś turystów, co ciekawe, wszyscy robią GSB 🙂 Siedzimy więc w kilka osób przed chatą i dzielimy się poradami i wrażeniami ze szlaku. Dociera też Rafał, którego poznałyśmy poprzedniego dnia. Jego ekipa zrezygnowała, a on kontynuuje GSB już sam.
Wbijamy pieczątki do książeczki PTTK, kupujemy po butelce wody i po pożegnaniu się z resztą, ruszamy w dalszą drogę.
Zaraz za chatą szlak skręca w lewo. Od tej pory będziemy szły cały czas pod górę po odsłoniętych zboczach. Tokarnia nie ma dla nas litości…
Jest straszliwie gorąco i jestem na siebie wściekła, że nie skorzystałam z okazji i nie zmoczyłam sobie koszulki w potoku. Teraz już nie ma tej możliwości. Daleko przed nami jest Rafał. Śledzę go wzrokiem cały czas, z niecierpliwością czekając na to aż wejdzie w las. Niestety, cały czas, jakby na złość, idzie po nasłonecznionej polanie.
Wleczemy się noga za nogą. Iwona zostaje trochę z tyłu, ale postanawiam, że poczekam na nią dopiero po znalezieniu cienia. Gdy w końcu na chwilę wchodzę między drzewa, zrzucam plecak i wyjmuję wodę. Jestem zmasakrowana. Już wiem, co mieli na myśli inni, których spotkałyśmy w chacie, mówiący, że Tokarnia ich zniszczyła…
Niestety okazuje się, że cień nie będzie nam towarzyszył długo i już za moment jesteśmy z powrotem w palącym słońcu. Robi się jednak trochę mniej stromo, więc zaczynam wierzyć, że Tokarnia kiedyś będzie nasza.
Na szczycie meldujemy się o 15:15. Chciałoby się zrobić przerwę, ale nie stoimy zbyt dobrze z czasem, a do tego siedzenie na słońcu raczej nie zachęca. Do tego non stop gryzą nas gzy i inne diabelstwa, które siedzą w zaroślach.
Tokarnia nie zostawi chyba dobrych wspomnień po sobie…
Z Tokarni mamy jeszcze ponad 3 godziny do Puław Górnych. Na szczęście będziemy iść już grzbietem, bez dużych przewyższeń. Cały czas idziemy po pięknych łąkach. Chociaż bardziej bym doceniała, gdyby było chłodniej i setki owadów nie próbowały pożreć mnie żywcem…
Zdobywamy kolejne szczyty: Wilcze Budy (759 m n.p.m.) i Smokowiska (748 m np.m.). Na Skibcach (778 m n.p.m.) robimy króciutką przerwę.
Szlak biegnie jeszcze chwilę przez las, a potem wychodzi na kolejne rozległe łąki. Nasz plan noclegowy zakładał rozbicie się gdzieś tu na dziko, ale okazuje się, że jest to jedno wielkie pastwisko. Mnóstwo kup nie zachęca, woda tym bardziej. Decydujemy się dojść do Puław i tam szukać noclegu pod dachem.
Nocleg znajdujemy w agroturystyce Pod Polaną. Płacimy 35 zł od osoby za pokój bez pościeli. Do dyspozycji mamy wspólną łazienkę i kuchnię. Okazuje się, że Rafał też tu nocuje, więc mamy miłe towarzystwo przy kolacji.
Podsumowanie dnia:
- Dystans: 28 km
- Czas: 9:30 h
- Punkty GOT: 37
- Suma podejść: 920 m
- Wydane: 75,36 zł
- 36,36 zł sklep w Komańczy
- 4 zł woda w Chacie w Przybyszowie
- 35 zł nocleg w Puławach Górnych
Za nami kolejny udany dzień. Tokarnia dała nam mocno popalić, ale mimo to szło się całkiem dobrze. Nocleg pod dachem pomoże się trochę lepiej zregenerować. No i prysznic po takim dniu jest na wagę złota. Jutrzejszy dzień będzie krótki, ale za to pełen wrażeń!
Fajna trasa, malownicze widoki, spokój, świeże powietrze… tylko szkoda, że tak daleko :/ Podobają mi się odniesienia do historii, czyta się bardzo przyjemnie, ciekawie napisane:) Ja również uwielbiam wyprawy w nowe miejsca i zdobywanie szczytów! Pozdrawiam cieplutko i czekam na kolejny tekst 🙂
Niestety, szkoda, że góry nie chcą nam rosnąć tuż za domowym oknem. Wiele by to ułatwiało 😉 Bardzo się cieszę, że się podobało i zapraszam do czytania kolejnych części, które będą się systematycznie pojawiać! Pozdrawiam serdecznie 🙂
Idealnie trafiłem na te relację.
Podejrzewałem że coś ciepłego w sezonie ( za 5 dni idę na GSB) może być trudne bo kolejki.
A mi bardzo zależy na czasie.
Juz nie mam wątpliwości. Kuchenka na drewno i gar 1,2 litra to dobry wybór…