Dzień 4 GSB miał być kolejnym, który da nam w kość. W planach miałyśmy pokonać dystans Bacówka pod Honem – Chryszczata – Jeziorka Duszatyńskie, aż do pola namiotowego w Duszatynie lub przy dobrych wiatrach, aż do Komańczy. Poprzedni dzień był krótszy, więc miałyśmy trochę czasu na regenerację.
Budzik dzwoni o 5:30. Jesteśmy w miarę wyspane, chociaż do późna w nocy trwało ognisko pod Bacówką.
Poranek jest dość rześki, więc śniadanie jemy w jadalni w środku bacówki. Staramy się zjeść jak najwięcej z wczorajszych zapasów, które tu przytargałyśmy. W końcu im więcej zjemy, tym lżej będzie na plecach 🙂
Zbieranie idzie nam średnio, wszystko jest mokre. Składamy ociekający od rosy namiot i pakujemy plecaki. Na sam koniec idę jeszcze zapłacić za nocleg i o 7:45 ruszamy w końcu na szlak.
Idziemy wzdłuż wyciągu orczykowego na Hon. Podejście jest bardzo strome i po kilku minutach bardzo czujemy je w łydkach. Na szczęście nie jest ono bardzo długie i po 10 minutach, gdy wchodzimy na grzbiet, robi się już trochę łagodniej.
Po 25 minutach od wyjścia z Bacówki PTTK, stajemy na szczycie Honu (820 m n.p.m.).
Dalej szlak prowadzi już grzbietem, więc jest stosunkowo płasko. Staramy się iść żwawo, bo przed nami naprawdę daleka droga. Ostre podejście zaczyna się znowu przed Osiną (963 m n.p.m.). Przed samym szczytem jest wypłaszczenie. Iwona zostaje trochę z tyłu, więc nie mam jak jej krzyknąć, że na szczycie zrobimy przerwę. Liczę, że się domyśli. Kiedy do mnie dołącza, w oczach ma radość na widok postoju i mord, bo myślała, że pognałam dalej bez przerwy 🙂
Robimy krótki popas, ja kończę jeść wszystkie owoce, które przytargałam tu z Cisnej. Dogania nas też Rafał, który spał również w Bacówce. Zaczynamy rozmowę, do której dołączają się za chwilę towarzysze Rafała. Okazuje się, że oni też idą GSB, ale nie wszyscy są do niego dobrze przygotowani, a poza tym mają tylko 2 tygodnie urlopu, więc nie mają parcia na dystansy. Całego i tak nie zrobią. Wymieniamy się wrażeniami z pierwszych dni i planami na dzisiaj. Ekipa Rafała zamierza iść tylko do Rabe, ale proponujemy im dojście do pola namiotowego do Duszatyna. W końcu mówimy sobie do zobaczenia i ruszamy z Iwoną dalej.
Cały czas idziemy zalesionym grzbietem. Tempo mamy dobre i mimo ciężkich plecaków mieścimy się w czasówkach. Mijamy Berest (942 m n.p.m.), potem Sasów (1010 m n.p.m.) i po niezbyt stromym podejściu dochodzimy na Wołosań (1071 m n.p.m.).
Na szczycie robimy sobie przerwę. Poznajemy też Grześka, który od świtu kręci się po szlaku i szuka dobrych kadrów. Mnie za to bierze na wspominki, bo Wołosań był ostatnim, dziesiątym punktem na trasie moich manewrów wiosennych. Było to w czasie egzaminu topograficznego w ramach Kursu Przewodników Górskich. W nogach mieliśmy już około 50 km, byliśmy w drodze od 22 godzin. Poznałam nawet kamień, pod którym zostawiliśmy karteczkę z wpisem zespołu 🙂
Następnym szczytem, który zdobywamy są Jaworne (992 m n.p.m.).
Robimy szybkie zdjęcie i schodzimy w dół czerwonym szlakiem GSB. Po drodze mijamy żółty szlak schodzący do bazy namiotowej Rabe. Tym razem jednak tylko mu macham, choć chętnie zaszłabym do chatki. Chociaż Chryszczata zdobywana żółtym szlakiem z bazy nie jest moją ulubioną trasą. Na końcówce szlaku prowadzone są obecnie prace leśne, więc szlak jest rozjeżdżony i bardzo błotnisty. Na końcu gubimy też oznaczenie i schodzimy do przełęczy jakąś boczną drogą.
Na Przełęczy robimy troszkę dłuższą przerwę w nowej altance. Dostarcza nam ona dodatkowych atrakcji, ponieważ siedzisko nie jest przymocowane do nóg i przy siadaniu na skraju deski ląduje się na betonowej wylewce…
Za nami 12,5 km, do Komańczy według drogowskazów mamy 4,5 h. Jest godzina 13:30, więc czas mamy niezły. Staram się rozmasować stopy, bo bardzo już czują dzisiejszy dzień. Utwierdzam się w przekonaniu, że buty które mam, były złym wyborem. Sprawdzamy jeszcze zapasy wody, ale nie musimy schodzić po zapasy w kierunku Rabe. Wystarczy nam do Jeziorek Duszatyńskich.
Chryszczata (998 m n.p.m.) z Przełęczy Żebrak to 1,5 h drogi. Podejście jest łagodne i bardzo dobrze się idzie. Po drodze mijamy wielokrotnie białe krzyże, znajdujące się tuż przy szlaku.
Chryszczata – Skąd wzięły się białe krzyże przy szlaku?
W 1914 roku przez szczyty Chryszczata, Jaworne i Wołosań, przebiegał front I wojny światowej. Walki toczyły się tu przez całą zimę 1914/1915. Karpaty były naturalną linią obrony, co wykorzystały wojska austriacko-węgierskie w czasie rosyjskiej ofensywy. Noce tej zimy były wyjątkowo zimne, temperatura sięgała często -30 stopni. Żołnierze mimo to mieli zakaz rozpalania ognisk. Większe straty niż bezpośrednie walki, przyniosła walczącym pogoda. Wielu z nich zamarzło i umarło z głodu.
Pod koniec 1914 roku wojskom austriackim udało się przełamać linię frontu, ale wkrótce zostali zepchnięci z powrotem na szczyt Chryszczata. Najcięższe walki toczyły się jednak na początku marca, kiedy to niemal 50 tys. żołnierzy austriacko-węgierskich ruszyło, aby oswobodzić Przemyśl. Do krwawych starć doszło w okolicach Baligrodu. W ciągu kilku dni szacuje się, że zginęło kilkanaście tysięcy żołnierzy. Wtedy też rosyjskie wojska przełamały linię obrony i podbiły całą wschodnią Galicję.
Zmiany przyniosła dopiero Operacja Gorlicka, kiedy to wojska austriackie zostały wsparte przez oddziały niemieckie. Szybka, zdecydowana ofensywa sprawiła, że w 8 dni Rosjanie stracili całe Bieszczady i zostali zmuszeni do cofnięcia się aż za Sanok. Wszystkie te bitwy i wielokrotne zmiany linii frontu przyniosły ogromne straty obu stronom. Stąd, wędrując przez te tereny warto pamiętać, że stąpamy tak naprawdę po ogromnym cmentarzu. A białe krzyże poświęcone nieznanemu żołnierzowi z 1915 roku mają o tym przypominać.
Chryszczata wita nas o 15:20.
Robimy krótką przerwę na rozmowę z rowerzystami, którzy właśnie wjechali na górę. Zagrzewają nas do marszu obietnicą pysznych pierogów w Duszatynie. Aż mi ślinka cieknie na myśl o jedzeniu innym niż przekąski…
Po drodze do Jeziorek Duszatyńskich mijamy jeszcze cmentarz wojenny z lat 1914-1915. Chryszczata ma naprawdę wiele tajemnic…
Chryszczata ma dość strome stoki. Zaczyna mi się odzywać trochę kolano, więc muszę iść wolniej i bardziej ostrożnie.
Jeziorka Duszatyńskie są niesamowitym miejscem zarówno pod względem przyrodniczym jak i widokowym. Są to jeziorka, które powstały w wyniku osunięcia się stoku Chryszcztej. Masy ziemi zatarasowały płynący tędy potok Olchowaty i spowodowały spiętrzenie wody. Jest to największe osuwisko w polskich Karpatach pod względem osuniętego materiału i drugie pod względem powierzchni. Jeśli jesteście ciekawi, jak powstały Jeziorka Duszatyńskie, gdzie się podziało trzecie, oraz, czy osuwisko może się powtórzyć, zapraszam do oddzielnego posta o jeziorkach.
Szlak prowadzi najpierw wokół górnego jeziorka, przekraczając po drodze jar potoku Olchowaty.
Robimy krótką przerwę na masowanie moich umarłych stóp i idziemy dalej. Po drodze mijamy dolne jeziorko.
Początkowa część szlaku z Jeziorek Duszatyńskich do Duszatyna jest bardzo widokowa. Niestety, druga część to nic innego jak droga szutrowa przez las. Ten odcinek bardzo mi się dłuży, szczególnie, że jedyne o czym mogę myśleć to ból stóp. Stanowczo oświadczam też, że do żadnej Komańczy nie idę! Choćby się waliło i paliło zostajemy na polu namiotowym w Duszatynie.
Niestety mam pecha. Gdy w końcu dochodzimy do pola namiotego, okazuje się, że jest pełne! Jest mnóstwo kamperów, namiotów i straszny hałas. Jestem naprawdę zmęczona i tylko marzę o rozbiciu namiotu, ale spanie tu mnie przeraża. Ostatecznie postanawiamy iść dalej…
Iwona próbuje mnie pocieszyć i przypomina o pierogach.
Kiedy dochodzimy do baru, cały stolik zajęty jest przez naszych znajomych robiących GSB. Robi mi się ciepło na sercu jak widzę znajome twarze. Niestety okazuje się, że spóźniłyśmy się 10 minut i kuchnia jest już zamknięta. Jeden z chłopaków daje nam pieroga na spróbowanie i pocieszenie.
Mamy ochotę się rozsiąść i pogadać, ale poganiam Iwonę i przypominam, że mamy jeszcze kilka kilometrów do przejścia. Dostajemy jeszcze ostrzeżenie o ostatnim kawałku szlaku, że jest kiepsko oznaczony i mokry.
Niestety, cały odcinek od Duszatyna do Prełuk, czyli ponad 3 km, prowadzi asfaltem. Idzie mi się tragicznie, przy każdym uderzeniu stopy w podłoże przeszywa mnie ból. Mam ochotę zdjąć buty i utopić je w Osławie. Powstrzymuje mnie chyba tylko to, że przez większość czasu rzeka jest za daleko, aby dorzucić…
Punkt 19:00 przekraczamy granicę Karpat Zachodnich, co oznacza, że przeszłyśmy pierwsze pasmo – Bieszczady. I że wkraczamy w Beskid Niski.
Za nami już 92,3 km!
Za mostem idziemy jeszcze kawałek asfaltem i niebawem skręcamy w las. Oznaczenia są także namalowane na drodze, ale warto zwrócić uwagę, aby nie przeoczyć tego odcinka.
Od razu zaczynamy iść ostro do góry. Jestem wkurzona, bo na sam koniec jeszcze każą włazić mi do góry. Jakbym nie miała już dzisiaj wystarczająco w nogach. Szukam uważnie, czy gdzieś nie płynie jakiś potoczek, z którego można by wziąć wodę. Wtedy można by po prostu rozbić się tu namiotem. Taki zresztą był plan, bo na mapie był piękny, płaski teren, blisko do jaru. Taaak… Rzeczywistość okazała się jednak trochę inna…
Ten płaski odcinek to jedno, wielkie BŁOTO! Szlak jest kiepsko oznaczony, jest dużo krzaków i którędy nie próbujesz przejść słyszysz tylko plusk plusk, ciamk ciamk. Nie ma opcji żeby przejść to w czystych butach. Jeśli uda Ci się w suchych to i tak będzie dobrze! Tak więc, szybko okazuje się, że nie jest to dobre miejsce na namiot…
W końcu zaczynamy schodzić i zaczyna się robić suszej. Naszą drogę przegradza potok. Tuż za nim mamy na mapie zaznaczone pole namiotowe. Rozglądamy się. Owszem jest, ładny, płaski teren, ale oprócz tego nic nie wskazuje, aby było to pole namiotowe.
Robi się już ciemno, więc ja jestem gotowa rozbić się choćby i na środku drogi. Zostawiamy plecki i idziemy rozejrzeć się po okolicy. Okazuje się, że kiedyś to faktycznie było pole namiotowe, bo w krzakach znajdujemy stare stoły i ławki. A kawałeczek dalej są nawet pozostałości po wygódce drewnianej. Widać jednak, że od jakiegoś czasu pole nie funkcjonuje.
Odgarniamy siano i rozbijamy namiot.
Podsumowanie dnia:
- Dystans: 29 km
- Czas: 12 h
- Punkty GOT: 41
- Suma podejść: 1162 m
- Wydane: 0 zł
Podsumowując, bardzo udany dzień. Zrobiłyśmy naprawdę ładny dystans i doszłyśmy całkiem żywe do Komańczy. Trasa bardzo urozmaicona i ciekawa. Miejsce namiotowe super, na uboczu, z dostępem do wody. Oby więcej takich dni!