5:30… GSB…

Dzwoni budzik. Czas wstawać! Połoniny czekają…

Wstaje nam się dość ciężko, nie jesteśmy przyzwyczajone do tak wczesnego wstawania. Jemy śniadanie, ale ono też idzie nam powoli, jakby żołądek był zaskoczony, że musi robić cokolwiek o tej porze…

Po pierwszym dniu naszej wyprawy <klik> z jednej strony jesteśmy nastawione pozytywnie, ale z drugiej strony strasznie boimy się momentu, kiedy założymy pełne plecaki, które spoglądają na nas złowrogo z kąta obok łóżka. Do tego ten odcinek jest jednym z najdłuższych w całym naszym planie GSB. Więc wprost idealnie jak na pierwszy dzień z ciężkim plecakiem. Jak zaczynać to z grubej rury!

Niestety nasze obawy okazują się słuszne. Cały czas mnie zaskakuje, jak dużo kilogramów można zapakować do 45 litrowego plecaka… Fakt, że mamy 3 litry wody i sporo jedzenia. Wagi nie miałam, ale szacuję, że na pewno ważył ponad 15 kg. Czyli grubo powyżej naszych założeń, o których pisałam tutaj <klik>. Dlaczego? Bo ostatniego dnia na fali ostatecznego przepakunku wzięłyśmy ze sobą jeszcze sporo pierdółek, których plan nie zakładał. Wiecie, to trochę jak z damską torebką. W tym wypadku tylko był plecak 🙂

Pajęczyna w świetle słońca
Czasem warto wstać tak rano 🙂

Z domku wychodzimy o godzinie przed 7:00. Tego dnia punkt opłat jest zamknięty, więc odpada nam pierwszy postój. Przechodzimy przez mostek i jeszcze przez kilka minut idziemy po płaskim. Zaraz potem jednak zaczyna się podejście.

Początek szlaku na Połoninę Caryńską GSB
Słońce dopiero co wyszło zza gór, a my już w drodze na Połoninę Caryńską.
Jest strasznie ciężko.

Niby jeszcze jest rano, a temperatura jest już naprawdę wysoka. Pijemy wodę na potęgę, w nadziei że będzie nam troszkę lżej na plecach. Ale wiecie co? 200 g przy 16 kg jest w zasadzie niezauważalne…

Po mniej więcej godzinie dochodzimy do wiaty. Tu robimy krótki odpoczynek. Jesteśmy już nieźle padnięte, a przede wszystkim upocone jak po całym dniu marszu. Patrzę na Iwonę, ale nic nie mówię, choć już wiem, że dzisiejszy dzień będzie jeszcze gorszy niż zakładałyśmy.

Po kilku minutach doganiają nas trzy dziewczyny z wielkimi plecakami. Suprise! Okazuje się, że też idą GSB 🙂 Mamy ochotę jeszcze chwilę pogadać, ale czas nagli, więc ruszamy dalej.

Początek Połoniny Caryńskiej GSB
Początek Połoniny Caryńskiej

Jednak już po kilkunastu minutach, gdy wreszcie wychodzimy na odkryty teren, dziewczyny doganiają nas. Zaczynamy gadać. Okazuje się, że dziewczyny to Agata, Kasia i Renata. Agata i Kasia idą GSB w ramach fundacji Idziemy dla. Akcja polega na tym, że dziewczyny raz w roku organizują wyprawę na szlak długodystansowy. W tym roku miały jechać do Gruzji tak jak my, ale koronawirus pokrzyżował ich plany. Dlatego też zdecydowały się na GSB. Dziewczyny w ramach pokonywania trasy wrzucają na Facebooka relacje i jednocześnie zachęcają do wpłat na zbiórkę. W tym roku dziewczyny idą dla Oli, która jest weterynarzem i uległa wypadkowi samochodowemu. Jeśli macie możliwość wesprzeć zbiórkę, to serdecznie zachęcam: <klik>

Połonina Caryńska
Spory kawałek Połoniny Caryńskiej za nami.

Muszę przyznać, że spotkanie dziewczyn było najlepszą rzeczą, jaka nas spotkała tego dnia. Jednak jak człowiek wdaje się w rozmowę to jakoś tak łatwiej się idzie, a czas mija szybciej.

O 9 jesteśmy już na szczycie Połoniny Caryńskiej (1297 m n.p.m.).

Robimy większą przerwę, z jedzonkiem i zdjęciami. Najpiękniejsze jest to, że jesteśmy zupełnie same! Dookoła nas nie ma nikogo! Miła odmiana po wczorajszej Tarnicy…

Na szczycie Połoniny Caryńskiej robiąc GSB
Na szczycie Połoniny Caryńskiej

Niestety, szybko przybywa turystów, dlatego też po mniej więcej 15 minutach przerwy postanawiamy ruszyć dalej. Jeszcze kilkanaście minut idziemy grzbietem. W oddali widać już Połoninę Wetlińską. Szczerze? Jestem przerażona, bo wydaje się być strasznie daleko! Aż nie chce mi się wierzyć, że mamy tam dzisiaj dojść. Ja już mam dosyć dzisiejszego dnia…

A za mną widać już całą Połoninę Wetlińską.
A za mną widać już całą Połoninę Wetlińską.

Zejście jest strome i bardzo upierdliwe. Od strony Brzegów Górnych idzie mnóstwo turystów, więc trzeba się non-stop mijać. A na dodatek słońce praży coraz mocniej, a większość szlaku prowadzi po odkrytym terenie. 

Początek zejścia z Połoniny Caryńskiej
Początek zejścia z Połoniny Caryńskiej

Niestety, zaczyna się odzywać też moje kolano, o które boję się najbardziej podczas tego wyjazdu. Schodzę bardzo powoli i uważnie, aby jak najbardziej je oszczędzać. Mam wrażenie, że to zejście nie ma końca.

Ostatni odcinek zejścia z Połoniny Caryńskiej
Ostatni odcinek zejścia z Połoniny Caryńskiej

Ostatni odcinek prowadzi wzdłuż jarów. Nie wiem dlaczego, ale nie uzupełniam zapasów wody. Mimo, że przecież miałam to zrobić…

Tuż przed zejściem na parking warto zajść na greckokatolicki cmentarz, który znajduje się tuż przy szlaku. To w zasadzie jedyna pozostałość po wsi Berehy Górne, która kiedyś się tu znajdowała. Jeszcze w 1921 roku mieszkało tu ponad 500 osób, teraz znajduje się tu tylko jedno gospodarstwo. Niestety na cmentarzu zachowało się niewiele nagrobków, gdyż większość z nich została użyta do budowy obwodnicy bieszczadzkiej w latach 60-tych…

W Brzegach robimy chwilę przerwy na toaletę, która znajduje się na parkingu. Odpuszczamy sobie natomiast już pobliski bar.

Jesteśmy prawie 2 h po czasówkach…

Słońce jest tak mocne, że poganiam Iwonę do dalszej drogi, bo stanie jest nie do zniesienia w tej temperaturze w pełnym słońcu.

Cały czas z tyłu głowy mam wodę. Niby mam jeszcze prawie półtora litra, ale wiem też, że jest bardzo gorąco, a Połonina Wetlińska jest dłuższa. Z drugiej jednak strony, dzięki temu mogę nieść mniej na górę. Jestem rozdarta. Ostatecznie postanawiam zaufać kartce o bufecie na Połoninie Wetlińskiej. Liczę, że nawet jeśli go nie będzie, to jakoś mi starczy do końca przy oszczędnym gospodarowaniu.

Nawet nie wiem jak opisać podejście na Połoninę. Żadne słowa nie opiszą tego, jak byłyśmy wykończone. 477 metrów do podejścia na odcinku zaledwie 2,5 km. Pełne słońce, samo południe i 30 stopni w cieniu. Wspomniałam o 15 kg na plecach? 😉 Mogę powiedzieć, że jest to jedno z trzech najgorszych podejść, jakie miałam okazję zrobić. A robiłam ich już pewnie ponad tysiąc…

Gdy w końcu wchodzimy na grzbiet, ledwo już idziemy. Niestety po porannym wiaterku na Połoninie Caryńskiej w zasadzie nic nie zostało i powietrze stoi. Spoglądam z niepokojem na moje zapasy wody i widzę niewiele ponad pół litra. A przed nami jeszcze jakieś 5 godzin drogi…

Mam ochotę palnąć się w łeb za własną głupotę.
Widok na Połoninę Caryńską.
Widok na Połoninę Caryńską.

Na szczęście z oddali wyłania się drewniana chatka, a przy niej skupisko ludzi. A to musi oznaczać bufet z kartki!

Chatka Puchatka jest obecnie w remoncie.
Chatka Puchatka jest obecnie w remoncie.

Tu udaje nam się znaleźć kawałeczek cienia dawanego przez chatkę, więc rozkładamy się i robimy dłuższą przerwę, bo od ostatniej minęło ponad 2 h. Idę też kupić upragnioną wodę. Są tylko butelki 0,5 l. Każda za 5 zł… No nic, biorę dwie i wracam do Iwony. Jednak po zjedzeniu przekąsek zmieniam zdanie i idę po jeszcze jedną. Tym sposobem 1,5 litra wody nabyłam za 15 zł… Ceny jak na pustyni 🙂 Choć z drugiej strony tak się właśnie czułam.

Na początku ruszamy w dalszą drogę całkiem dziarsko. Niestety po kilkunastu minutach mam totalny zjazd. Czuję się fatalnie, nogi mam miękkie i ledwo na nich stoję. Idę dalej licząc, że to tylko chwilowe osłabienie. Niestety wcale mi się nie poprawia. W końcu robimy znowu przerwę, Iwona sugeruje, że pewnie jestem odwodniona. Ja mam problemy z logicznym myśleniem, więc tylko wyjmuję apteczkę i rozpuszczam sobie elektrolity.

Nie siedzimy długo, bo przerwa w pełnym słońcu raczej mi nie pomoże, a czasu coraz mniej. Na szczęście po kilkunastu minutach jest już lepiej i wracają mi trochę siły. Z perspektywy czasu wiem, że Iwona miała rację. Jednak przy takim wysiłku samo picie czystej wody to za mało. Trzeba też uzupełniać mikroelementy.

Przed nami jeszcze spory kawałek Połoniny Wetlińskiej.
Przed nami jeszcze spory kawałek Połoniny Wetlińskiej. Tu na szczęście zaczynam wierzyć, że dam radę tam dojść.
Dalej idzie nam się już lepiej, bo słońce wreszcie zaczyna mniej grzać. Jest 17. Na szlaku jesteśmy od 10 godzin. A przed nami jeszcze przynajmniej 2.
Widok na Połoninę Wetlińską
Widoki są piękne

Na Przełęczy Orłowicza (1095 m n.p.m.) spotykamy znowu dziewczyny. Iwona robi sobie z nimi przerwę, a ja idę już na Smerek (1222 m n.p.m.). Gdy w końcu się tam wdrapuję rozkładam się na ławce i odpoczywam. Czuję ulgę, że to było ostatnie podejście tego dnia, ale z drugiej strony do Smerka jest jeszcze kawał drogi. W oczekiwaniu na resztę ekipy rozpuszczam sobie jeszcze jedne elektrolity, tym razem już profilaktycznie. Próbuję też trochę rozmasować sobie stopy, bo to one najbardziej mnie bolą.

Szczyt Smerka. GSB
Smerek 1222 m n.p.m.

Pierwsza część zejścia idzie nam całkiem sprawnie. Niestety ostatnia godzina przypomina już bardziej tortury. Stopy palą ogniem, a kolano protestuje przy każdym zgięciu.

Zejście z Połoniny Wetlińskiej
Zejście z Połoniny Wetlińskiej
Zejścia do Smerka
Zejścia do Smerka

Kiedy w końcu schodzimy w dolinę, mam serdecznie dość. Marzę tylko o tym żeby się położyć i nie musieć ruszać żadną z kończyn. Robimy szybki wywiad środowiskowy, czy ta łąka to naprawdę pole namiotowe. Na szczęście okazuje się, że tak. Rozbijamy szybko namiot i zaczynamy gotować kolację.

W międzyczasie dowiadujemy się, że wczoraj też spał ktoś, kto robi GSB. Do tego, że rano przyjdzie właściciel i zbierze po 20 zł od namiotu. Okazuje się, że jest też elegancki wychodek i zejście do wody. Całkiem fajna miejscówka.

Niby jestem głodna, ale przy takim poziomie zmęczenia mam problem żeby wcisnąć w siebie cokolwiek. Udaje mi się zjeść tylko pół porcji. W międzyczasie robi się już ciemno. Niby nie jest zimno, ale z wyczerpania cała się trzęsę. Moje morale sięgają dna. Zanim zasnę odbywamy jeszcze rozmowę pt. „ja rezygnuję”. Na szczęście Iwona, a także mój mąż przez telefon zgodnie twierdzą, że nie myślę racjonalnie w tym momencie i żebym poczekała do rana z wszelkimi decyzjami.

W duchu przyznaję im rację. Zakopuję się głęboko do śpiworka i idę spać pewna, że następny dzień będzie moim ostatnim na GSB…

Podsumowanie dnia:

  • Dystans: 23 km
  • Czas: 13 h
  • Punkty GOT: 38
  • Suma podejść: 1455 m
  • Wydane: 15 zł
    • Woda: 15 zł

Drugi dzień GSB wspominam najgorzej ze wszystkich. Po żadnym innym odcinku nie byłam tak zmasakrowana, jak po tym. Duża tu zasługa pogody. Tego dnia wypiłam prawie 6 litrów płynów. Niestety, bardzo głupio nimi rozporządziłam. A tego dnia to był kluczowy zasób. Mam też po raz kolejny nauczkę, że nawet wysokozmineralizowana woda w takich warunkach to za mało żeby dobrze nawodnić organizm i trzeba sięgnąć po elektrolity. Następny dzień będzie rozstrzygający…