Wypad na cztery dni do Neapolu to prezent urodzinowy dla mojego narzeczonego. Samolot mamy o 6:30 z Modlina, więc pobudkę mamy przed 4 nad ranem. Jesteśmy trochę niedospani, jako że pakowaliśmy się do północy. Nie żeby było dużo do pakowania, bo lecimy tylko z podręcznym. Ale zawsze jakoś zbiera się tych rzeczy do zrobienia 😉
O 9:30 jesteśmy już w wypożyczalni samochodów, gdzie po załatwieniu prawie wszystkich formalności wywiązuje się ciekawa rozmowa między nami, a pracownikiem wypożyczalni. Brzmi ona mniej więcej tak:
– Pierwszy raz w Neapolu?
– Tak.
– Będziecie jeździć po mieście, czy tylko okolice?
– Trochę tu, trochę tu.
Tutaj następuje duża konsternacja i pracownik pyta nas z niedowierzaniem w oczach:
– I jesteście ABSOLUTNIE pewni, że nie chcecie dodatkowego ubezpieczenia?
– Tak
Szybko dowiadujemy się, co tak zdziwiło pana z wypożyczalni. Wyjeżdżając samochodem na ulice Neapolu, odrzuć wszystkie zasady ruchu drogowego jakie znasz i ucz się tych, które panują tutaj. Czym szybciej to zrobisz, tym lepiej dla Ciebie i dla Twojego samochodu.
My od razu rzucamy się na głęboką wodę i jedziemy do centrum.
Szybko pojawia się pierwszy problem, bo nie ma gdzie zaparkować. W końcu poddajemy się i zostawiamy samochód na płatnym podziemnym parkingu tuż przy Castel Nuovo. Godzina kosztuje 6 euro, więc chcemy się streszczać żeby nie zapłacić fortuny.
Pierwszym punktem programu jest Piazza del Plebiscito, czyli plac, który wyglądem bardzo przypomina Watykan. Być może zastanawiacie się, skąd taka nazwa? Wzięła się ona od historycznego plebiscytu, który miał tu miejsce w 1860 roku. Plac ma 25 tys. m2, co czyni go jednym z większych placów na terenie całych Włoch. Możecie mi wierzyć, że jego rozległość naprawdę robi wrażenie.
Warto zajrzeć choć na chwilę do kościoła pod wezwaniem św. Franciszka z Paoli. Wnętrze świątyni jest naprawdę ciekawe. Po wyjściu na plac, pierwszy budynek, który zobaczycie to pałac królewski. My nie wchodziliśmy do środka, bo trochę było nam szkoda czasu.
Kierujemy się do wybrzeża i stamtąd promenadą wzdłuż brzegu idziemy w kierunku drugiego zamku – Castel dell’Ovo. Po francusku nazwa ta oznacza nic innego jak zamek jajeczny. Skąd się to wzięło? Istnieje legenda, że Wergiliusz, rzymski poeta, miał magiczne jajo. Po śmierci został on pochowany w Neapolu, a jajko zostało wmurowane w zamek, aby dodatkowo go wzmocnić. Ile w tym prawdy? Pewnie niewiele, ale mimo to warto wejść do środka.
Wstęp do zamku jest darmowy.
Aby się do niego dostać trzeba przejść groblą na niewielką wysepkę. A potem już tylko prosto, aż do wejścia. Dłuższą chwilę idziemy między murami, a potem skręcamy w prawo. Jesteśmy nieco zdziwieni, gdy naszym oczom ukazuje się winda. Jak się okazuje, trzeba nią wjechać do góry, jeśli chcemy dostać się do wyższych poziomów zamku. Z tego, co udaje nam się zrozumieć są też schody, ale chwilowo są one niedostępne.
Z góry mamy naprawdę piękne widoki na całe miasto. Nie ma też dużo turystów, więc nie musimy się przepychać, aby coś zobaczyć. Na parapetach i murkach co chwilę siadają mewy. O dziwo chętnie pozują do zdjęć, chociaż może chwilę potrwać zanim usadowią się we właściwym miejscu 😉
Z ciekawszych rzeczy warto zajrzeć na wystawę geologiczno-historyczną. Dla zapaleńców skałkowych (ja) jest mnóstwo gablotek z minerałami i różnymi skałami. Dla historyków jest trochę plansz i przedmiotów codziennych z dawnych wieków. Wszystkiego dogląda przemiły starszy pan. Nie mówi on za bardzo po angielsku, ale na tyle na ile mógł to łamanym angielsko-włoskim starał się nam opowiedzieć niektóre historie.
Jeszcze jedna rzecz, która mnie urzekła to tarasy na dachach budynków. Leżaki, palmy i baseny. Fajnie byłoby mieć coś takiego w Warszawie…
Powoli zaczynamy się robić głodni, więc żegnamy się z zamkiem i wracamy do samochodu. Przechodzimy po drodze przez Galerię Umberto I, która faktycznie ciekawi swoją architekturą.Warto zwrócić też uwagę na znaki zodiaku ułożone na podłodze z mozaiki.
Maks idzie zapłacić za parking, a ja wpadam do najbliższej kawiarni po croissanty z czekoladą. Kieszeń boli, gdy musimy zapłacić 18 euro za 3 h parkingu, ale cóż, nikt nie obiecywał, że będzie tanio. Na pociechę mamy przepyszne, ciepłe rogaliki.
Ostatnim punktem dzisiejszej wycieczki jest Zamek Sant’Elmo.
Ta średniowieczna budowla góruje nad Neapolem. Obecnie jest to muzeum XX wieku, a także miejsce spektakli i wydarzeń kulturalnych. Bilety wstępu kosztują 4 euro, są zniżki dla studentów, więc ja zapłaciłam jakąś śmieszną kwotę. Czeka nas teraz kilka minut podchodzenia korytarzami na górę zamku. Muszę przyznać, że jestem trochę rozczarowana, bo jedyne co mi się podoba to widoki na całe miasto. Ale cała reszta nie robi na mnie wrażenia. Galeria zupełnie do mnie nie przemawia. Maks ma z resztą podobnie.
Dość szybko wracamy na parking. Tym razem płacimy zdecydowanie mniej. Naszym celem jest już tylko nocleg.
Niestety okazuje się, że nie jest kolorowo. Parking, który miał być darmowy okazuje się nieprawdą. Można tylko parkować wzdłuż ulic, co wiąże się z opłatą 2 euro za godzinę. Alternatywą jest stanięcie na parkingu podziemnym, gdzie doba kosztuje 20 euro. Okazuje się, że ta opcja wychodzi trochę taniej, plus, jest zdecydowanie bezpieczniejsza dla samochodu. Który jednak jest wypożyczony. A nigdy w życiu nie widziałam tak poobijanych i porysowanych samochodów jak w Neapolu. Na koniec jeszcze musimy dopłacić opłatę klimatyczną, o której oczywiście też nie było mowy przy rezerwacji. No, ale cóż. Mamy nauczkę, że trzeba zawsze o to pytać.
Mimo tych dodatkowych opłat bardzo miło spędziliśmy ten pierwszy dzień. Następne dwa spędzamy poza Neapolem. A do miasta wrócimy jeszcze w niedzielę. Jeśli byliście kiedyś w Neapolu, to co Wam się najbardziej podobało?