Klimczok i Szyndzielnia to szczyty położone pomiędzy Bielsko-Białą i Szczyrkiem, więc nie powinna dziwić ich popularność wśród turystów. Kilka lat temu miałam już okazję odwiedzić je w lato. A tym razem zobaczyłam je także w zimowej odsłonie.
Nie była to wycieczka planowana wcześniej. Trochę poprzestawiały nam się plany i zyskaliśmy kilka wolnych godzin w środku dnia. Oczywiście, jak to ja, musiałam je wykorzystać na choćby krótki spacer po górach. Koło 13:30 meldujemy się na zielonym szlaku, który przechodzi koło stacji narciarskiej Beskid Sport Arena. Szybko zmieniamy ubiór na bardziej górski, pakujemy kilka drobiazgów do plecaka, m.in czołówkę, bo zamierzamy schodzić już po ciemku, troczymy rakiety i ruszamy w górę.
Trochę nie wiemy czego się spodziewać. Od kilku dni pada śnieg, jest go dużo, jest sypki i obawiamy się, czy nie będzie trzeba torować sobie drogi. Tym bardziej, że z doniesień innych turystów, powyżej 1000 m n.p.m. leży ponad 0,5 metra śniegu. A my nie mamy za dużo czasu.
Na szczęście popularność tych dwóch szczytów nie zawodzi i szlak jest dobrze przedeptany. A nawet przejeżdżony. Mijamy mnóstwo dzieci i dorosłych zjeżdżających na jabłuszkach i tworach poddupnikopodobnych. I tak jak ogólnie nie mam nic przeciwko, jeśli osoby zjeżdżające zachowują rozsądek, tak tu trzeba było naprawdę uważać, bo niektórzy zupełnie nie patrzyli, co robią. Przez to też szlak był miejscami dość wyślizgany, co przy podchodzeniu nie przeszkadzało, ale w drugą stronę mogło już być delikatnie odczuwalne.
Idzie się dobrze, niebawem zmieniamy szlak zielony na niebieski. Odsłaniają nam się przepiękne widoki na okoliczne szczyty.
Nie cieszymy się nimi jednak zbyt długo, bo niebawem osiągamy wysokość chmur i widoczność spada do kilkudziesięciu metrów.
Kiedy osiągamy Siodło pod Klimczokiem (1040 m n.p.m.) postanawiamy strawersować szczyt Klimczoka. Skoro i tak nic nie widać, a ja już tam byłam to nie czułam przemożonej potrzeby wchodzenia do góry.
Za kilkanaście minut meldujemy się na szczycie Szyndzielni.
Tutaj ruch już jest naprawdę duży. Jest mnóstwo turystów, dzieci, a nawet psów. Trzeba szczególnie uważać idąc wzdłuż orczyka, bo dzieci urządzają tam sobie stok saneczkowy i nie zawsze trzymają się z daleka od drogą, którą chodzą turyści.
Niebawem odbijamy na żółty szlak prowadzący do jeziora Wielka Łąka. Jest zdecydowanie mniej przedeptany, ale rakiety śnieżne nadal są bezużyteczne. Jednak niepotrzebnie je braliśmy… Klimczok i Szyndzielnia są szybko odśnieżane 😉
Robimy sobie krótką przerwę, ja zakładam raczki, bo szlak jest trochę wyślizgany. A że to nowy nabytek to nie mogę się powstrzymać żeby nie spróbować. Ale spokojnie, nie są one niezbędne na tym szlaku 😉 W między czasie robi się ciemno, więc wyciągamy też czołówki.
Schodzi się szybko, na dole śniegu jest już naprawdę niewiele. Jednak największa niespodzianka czeka na nas na ostatnim kawałku wycieczki. Droga z jeziora na parking to istne lodowisko! Trzeba bardzo uważać żeby nie wywinąć orła. Na szczęście to tylko 20 minut marszu.
Całość wycieczki zajęła nam nieco ponad 3 godziny. W sumie podejść było niecałe 500 metrów, a trasa nie przekroczyła 10 km. Więc całkiem przyjemny spacerek 🙂
Klimczok i Szyndzielnia to trasa dla każdego, nawet w zimie. Trzeba tylko uważać na wyślizganie szlaków i ludzi pędzących na różnych pojazdach szurających po ziemi. Byliście?