Mimo mało wiosennej pogody, mój sezon rowerowy coraz bardziej rozkwita. Mazowiecki Park Krajobrazowy aż zachęca do wyjścia na zewnątrz. Jeżdżę coraz szybciej, coraz dalej i pokonuję kolejne bariery pt. „tu jest za stromo, a tu jest za dużo piachu”. W ostatni wtorek postanowiłam objechać cały czarny szlak MTB w Mazowieckim Parku Krajobrazowym. Większość tej trasy już znałam i został mi tak naprawdę odcinek najbardziej wysunięty na południe, dochodzący aż do granicy Józefowa.

Jako, że pogoda była dobra, a ja miałam sporo wolnego czasu, stwierdziłam, że to jest TEN dzień.

Spod domu ruszam prawie punkt 10. Jak zwykle, pierwszym punktem docelowym jest Jezioro Torfy. Jedzie mi się źle, nogi mam ciężkie, nie chcą współpracować. Kiedy zsiadam z roweru, aby wejść na pomost, zaczynam mieć wątpliwości, czy to aby na pewno jest TEN dzień.

Jezioro Torfy to jedno z moich ulubionych miejsc w okolicy.

Pomost, a w zasadzie pnie, gałęzie i belki, które mają go imitować, jak zwykle jest w wodzie. Zaczynam się przyzwyczajać, że jedno zachwianie równowagi oznacza kąpiel. Niekoniecznie przyjemną.

Jezioro Torfy w Mazowieckim Parku Krajobrazowym

Zazwyczaj przy tak wysokim poziomie wód rezygnowałam z włażenia tam, ale dzisiaj, widząc jak pięknie woda mieni się w promieniach słońca, postanawiam zaufać swojej równowadze.

Opieram rower o drzewo i zostawiam plecak, aby mnie nie przeważał.

Powoli podchodzę do największego pnia i nieufnie badam go nogą. Śliski. Obok pnia ktoś rzucił trochę gałęzi, ale przy większym obciążeniu zanurzają się w większości w wodzie. Dowiaduję się o tym oczywiście dopiero wtedy, kiedy woda niemal wlewa mi się do buta. Przenoszę się na pień i powoli, niebezpiecznie się chwiejąc, sunę do kawałka stałego lądu. A w zasadzie do wodnego błota, które kiedyś było stałym lądem.

Przechodzę na kolejne dwa pnie. Oddycham z ulgą, ponieważ są stabilne. Ostatni etap to także dwa pnie, tyle że mniejsze i z deskami po środku. Ostrożnie sprawdzam, czy żadna nie zamierza się złamać pod moim ciężarem. Wszak ostatni raz byłam tutaj na jesieni i wiele mogło się zmienić. Na szczęście bez problemu dochodzę na brzeg prowizorycznego postu.

Jezioro Torfy w Mazowieckim Parku Krajobrazowym
Jest pięknie.

Wiatr rozwiewa mi włosy, a pod stopami małe fale rozbijają się o deski. Słońce odbite od tafli jeziora oślepia mimo okularów przeciwsłonecznych. Nie słychać nic prócz szumu trzcin i traw. I tylko gdzieś w oddali przebija się śpiew ptaka. W takich chwilach, czas zdaje się zatrzymywać, a Ty czujesz się po prostu wolny.

Jezioro Torfy w Mazowieckim Parku Krajobrazowym
Powrót jest znacznie łatwiejszy i wiem już, że nic się pode mną nie załamie. Oddycham z ulgą, gdy widzę że rower i plecak są nadal w tym samym miejscu. Łyk wody i jadę dalej.

Szlak dookoła jeziora nadal jest bardzo mokry, ale większość udaje mi się przejechać i wyglądać względnie czysto. Zresztą kilkadziesiąt metrów dalej muszę przejechać przez strumień, więc od biedy można się umyć 😉 Mazowiecki Park Krajobrazowy ma wiele do zaoferowania 😉

Drogi są bardzo suche i jest znacznie więcej piachu niż zwykle. Nie ułatwia to jazdy, ale nie narzekam. Z każdym kilometrem rozkręcam się coraz bardziej. Każdy zakręt i podjazd pokonuję z szerokim uśmiechem.

Dość szybko dojeżdżam do miejsca, gdzie kończy się moja znajomość trasy. Patrzę na licznik. 11 km. Nie wierzę własnym oczom. A potem przypominam sobie, że nigdy wcześniej nie jechałam po prostu tutaj. Zawsze przed tym kręciłam się gdzieś po bocznych drogach.

Wyjeżdżam na malutką polanę, a przede mną pokazuje się całkiem solidny podjazd. Niestety zaskoczenie i pełno piachu u podnóża sprawia, że po raz pierwszy muszę zejść z roweru. Po wczłapaniu na górę rozglądam się i szukam szlaku. Okazuje się, że biegnie on grzbietem wydmy.

Szybko przekonuję się, że do tej pory pomijałam niewątpliwie najciekawszy odcinek tego szlaku. Krótkie zjazdy, podjazdy, sporo zakrętów to to, co kocham najbardziej. Pomińmy piach. Jego nie kocham.
Góra Lotników w Mazowieckim Parku Krajobrazowym

Wkrótce dojeżdżam do odsłoniętego odcinka z kilkoma ławkami. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie jest to dobre miejsce na postój. Szybko jednak porzucam tą myśl i postanawiam dotrzeć do pomnika lotników. Który okazuje się być zaraz obok, na dole wydmy…

Góra Lotników w Mazowieckim Parku Krajobrazowym
Robię kilka zdjęć i rozglądam się po okolicy.

Jest to skrzyżowanie kilku szlaków i aż kusi żeby zapuścić się gdzieś dalej, bo Mazowiecki Park Krajobrazowy ciągnie się jeszcze dużo dalej. Jednak na dzisiaj plan jest inny. Decyduję się pojechać jeszcze maksymalnie 2-3 km i znaleźć dobre miejsce na postój. Jak się okazuje szlak przez chwilę idzie u podnóża wydmy, ale zaraz potem wspina się ponownie na jej szczyt. Jest to tak niespodziewane i zakryte drzewami, że po raz kolejny muszę zejść z roweru. Wprowadzam go na lekkie wypłaszczenie i zmieniam szybko przełożenia. A potem stękam tak długo aż wyjadę na szczyt. Nie myślałam, że dam radę podjechać tak stromy podjazd. Jestem z siebie dumna.

Góra Lotników w Mazowieckim Parku Krajobrazowym

Okazuje się, że ponownie znajduję się w miejscu z ławeczkami. Tym razem nie mam wątpliwości, opieram rower o ławkę i, wciąż jeszcze sapiąc, siadam na ławce. Zjadam banana, czekoladę i piję wodę. Kilka zdjęć i niebawem ruszam dalej.

Góra Lotników w Mazowieckim Parku Krajobrazowym
Zostawiam za sobą Górę Lotników.

Przez krótką chwilę jadę tą samą trasą, ale zaraz potem szlak skręca w dół. Zatrzymuję się na moment niezdecydowana. Jednak zanim ogarną mnie wątpliwości, cofam tyłek za siodełko, łapię hamulce i jadę w dół. Wszystko dzieje się bardzo szybko i zanim jestem na dole zdążę pomyśleć tylko dwie rzeczy. Obie dość niecenzuralne. Główny sens był jednak: co ci odbiło i za chwilę będę leżeć.

O dziwo udaje mi się dotrzeć na dół w jednym kawałku, wciąż siedząc na rowerze. Kiedy oglądam się za siebie, mam wątpliwości, czy ja aby na pewno tamtędy zjechałam. Wygląda na to, że tak. Czuję, że kolejna bariera została pokonana.

Aczkolwiek następnym razem sprawdzę, jak wygląda podłoże takiego zjazdu zanim puszczę się w dół.

Dalsza droga mija szybko. Uważam na oznaczenia, bo wiem, że w pewnym momencie szlak krzyżuje się sam ze sobą. Cały czas jedzie mi się dobrze i niebawem jestem już za Torfami.

Dojeżdżam do Dakowa i zaraz potem jestem już przy altance i jeziorku. Tu robię chwilę przerwy i zastanawiam się, co robić dalej. Na liczniku mam dopiero 25 km. Chcę maksymalnie wykorzystać ten dzień. Wtedy postanawiam, że 40 km nie powinno być problemem. Ruszam dalej za czarnymi znakami. Teraz trasa staje się niemal płaska.

Ostatni postój
W końcu wyjeżdżam na Trakt Napoleoński.

Nogi bolą coraz bardziej, ale ignoruję je i jadę dalej. Niebawem skręcam w ulicę Wolęcińską i po kilkuset metrach robię krótki postój na sprawdzenie mapki, bo wolałabym się nie zgubić gdzieś po drodze. Okazuje się, że tędy też jeszcze nigdy nie jechałam, a Mazowiecki Park Krajobrazowy kryje przede mną jeszcze sporo nieodkrytych miejsc.

Jadę, jadę, ale mam coraz więcej wątpliwości, czy to był dobry pomysł. Każda nierówność terenu boli. Zaczynam się zastanawiać co bardziej mi dokucza: nogi, czy może tyłek. Nie mogę się zdecydować.

W końcu wyjeżdżam na znajomą drogę do Dakowa i oddycham z ulgą. Za dwa kilometry jestem już na asfaltowej drodze. 37 km. Wiem, że jeśli teraz pojadę prosto do domu nie będzie 40-tki. Postanawiam pojechać trochę na około. Jedzie się ciężko, ale przynajmniej po równej drodze. Jak na taki przebieg jadę całkiem szybko.

W końcu dojeżdżam do domu.

Jestem mocno zmęczona, ale nie ma tragedii. A na pewno nie takiej jak kiedyś.

Teraz należałoby wyjaśnić, skąd taki tytuł i dlaczego było to pierwsze tak naprawdę moje pierwsze w pełni świadome 40 km. A no dlatego, że kilka lat temu jeszcze nie wiedziałam, ile to tak naprawdę jest 40 km, nigdy nie jeździłam też z licznikiem. Mogę szacować, że moją najdłuższą odległością było około 20 km. Może ciut więcej.

I tak, nie bardzo świadoma, co mnie czeka, na rowerku z oponami górskimi, które nie nadawały się na asfalt, na kółkach 24 cale zrobiłam 42 kilometry. Był to jeden jedyny raz, kiedy po powrocie do domu zdarzyło mi się popłakać ze zmęczenia. Do tej pory pamiętam ten ogień w nogach. Ten ból.

A teraz we wtorek, po lekko ponad miesiącu jeżdżenia rowerem po zimie, zrobiłam 40 km. Po lesie, po dość ciężkim, sypkim terenie. Gdzie nawet udało mi się zrobić sumarycznie 200 m w pionie. Jak na niziny, całkiem ładnie.

Tak więc, jestem z siebie dumna. Tak bardzo dumna, że niedługo potem zapisuję się na swoje pierwsze zawody XC <klik>

A jakie są Wasze rekordy sportowe? A może odwiedziliście ostatnio jakieś ciekawe miejsce, jak na przykład Mazowiecki Park Krajobrazowy. Jeśli poszukujecie miejsca na ciekawy spacer to zapraszam do tego wpisu <klik>, gdzie pokazuję szlak przez Macierowe Bagno tuż przy granicy Mazowieckiego Parku Krajobrazowego.  🙂