To była nasza ostatnia wycieczka zaplanowana podczas pobytu w Wiśle. Tym razem obyło się bez żadnych niespodzianek i mogę śmiało powiedzieć, że plan wykonany został w 100%.

Start ponownie znajduje się na stacji Wisła Głębce, skąd podążamy przez chwilę zielonym i niebieskim szlakiem. Kiedy dochodzimy do rozwidlenia, tym razem wybieramy niebieskie znaki. Droga ułożona z płyt i asfaltu cały czas wznosi się w górę.

Wygodnie 🙂

Niebawem skręcamy w ścieżkę w prawo. Szlak jest bardzo malowniczy i jednocześnie dość mocno zróżnicowany.

To wprost wymarzona trasa na rower. Górka, dołek, kałuża, widok – nie sposób się nudzić 😉

A tu widok na zielony szlak, którym szliśmy kilka dni wcześniej

Zbliżamy się do przełęczy

Po kilkunastu minutach łączymy się z czerwonym szlakiem i wkrótce dochodzimy do przełęczy Łączecko (766 m n.p.m.).  Na starszych mapach, czerwony szlak łączy się z niebieskim kilkaset metrów przed przełęczą. Nie przejmujcie się, jeśli nie zauważycie momentu połączenia szlaków, tylko dalej idźcie niebieskim aż do przełęczy, bo przebieg szlaku został delikatnie zmieniony. Stąd, delikatnie w prawo, pod górę, biegną czerwone znaki, których od tej pory będziemy się trzymać.

Zaczynamy podchodzić

Ścieżka robi się bardziej stroma, ale nie możemy podziwiać widoków, bo po kilku minutach wchodzimy do lasu.

Z obu stron otacza nas gęsty bór świerkowy, gdzie nie gdzie przetykany niskimi drzewkami liściastymi. Do tego ścieżka usłana jest na przemian kamieniami i korzeniami. Wszystko to sprawia wrażenie niemal magiczne. Wydaje się, że ta droga nigdy się nie kończy i będę się tak wspinać jeszcze cały dzień. Ale, o dziwo, wcale mi to nie przeszkadza.

Czym bliżej szczytu, tym mniej lasu i w końcu widzimy tabliczkę: Kiczory (990 m n.p.m.).  

Szczyt

A tamtędy przyszliśmy

Nie powiem żeby widoki były zniewalające, za dużo zakryte jest przez drzewa.

Nawet schodzę kilkadziesiąt metrów zielonym szlakiem, w nadziei, że chociaż w jednym kierunku pozbędę się drzew. A na końcu wchodzę nawet na półmetrowy pieniek. (Nie polecam, bardzo łatwo się zwalić przy próbie obrotu. ;)) Moje wysiłki widzicie na zdjęciach 😉

Ładnie, ale drzewa mogłyby się ciut skurczyć 😉

Dalsza ścieżka jest bardzo malownicza, cały czas idziemy grzbietem, w międzyczasie docierając do małej (ale fotogenicznej) grupki skałek.

Ścieżka jest przepiękna!

Tutaj czułam się prawie jak w Karkonoszach 😉

A tu zdjęcie na wszystkie skałki. Nie jest ich jakoś specjalnie dużo 😉

Po drodze zdobywamy jeszcze Kyrkawicę (973 m n.p.m.).

Ostatnim punktem przed Stożkiem jest stacja narciarska.

To bez wątpienia najpiękniejsza panorama jaką tego dnia widziałam

Warto zejść kilka metrów w dół do górnej stacji wyciągu skąd można podziwiać przepiękny widok na pasmo Baraniej Góry i Skrzycznego. Do dyspozycji mamy też podpisaną panoramę, więc rozpoznawanie szczytów nie powinno być trudne.

A w zimę właśnie tu zaczynają się trasy narciarskie

Od tego miejsca mamy już pięć minut do Stożka. Warto jednak zatrzymać się na moment na odpoczynek przy schronisku, dosłownie 2 minuty od szczytu.  Do wyboru jest sporo ławek, do tego piękne widoki. A ja miałam jeszcze okazję popatrzeć na komiczną zabawę dwóch psiaków. Czego chcieć więcej?

Dalsza droga biegnie już w dół. Na prawo znajduje się trasa downhillowa z drzewami zabezpieczonymi pomarańczowymi materacami. To tak, jakby ktoś z Was zastanawiał się, cóż to za cudo w środku lasu 😉

Pierwsze zabezpieczenie na horyzoncie

Za moment dochodzimy do zielonego szlaku, którym szliśmy na pierwszej wycieczce. Przez jakieś pół kilometra, trasy pokrywają się z naszą wycieczką na Czantorię. Jednak jeszcze przed Małym Stożkiem odbijamy w prawo na żółty szlak. Tu po raz drugi okazuje się, że przebieg szlaku został delikatnie zmieniony. Znaki są zamazane, ale spokojnie można tędy iść, bo za kilkaset metrów droga łączy się z asfaltem i szlakiem.

Cały czas schodzimy w dół. Idzie się szybko i bardzo wygodnie.

Przed nami Barania Góra i Skrzyczne

 
Po prawej i z tyłu cały czas mamy widok na Kiczory i Stożek. A z przodu wyłaniają się Barania Góra i Skrzyczne.

A tu Stożek

Pamiętajcie żeby uważać na samochody, szczególnie te jadące z góry, bo jeden o mało nie zrobił z nas papierowych ludzi.

Po piętnastu minutach dochodzimy do niebieskiego szlaku, którego będziemy się trzymać aż do końca.

Skręcamy na niebieski szlak

I idziemy…

Cały czas idziemy szeroką, wygodną drogą i niebawem dochodzimy do kilku zabudowań.
Zaraz za nimi znajduje się Krzakoska skała, popularna szczególnie wśród osób wspinających się.

Widok na Wisłę ze szczytu

Widzimy ją dość nietypowo, bo stoimy na jej szczycie.

Schodzimy ścieżką do jej podnóża, a tam okazuje się, że z góry nie wydawała się aż taka duża 😉

Czy tylko mi to przypomina małpę???

Z dołu okazuje się, że to całkiem spora skała

Widoki lepsze są z góry

Wracamy ścieżką od drugiej strony, która nie jest już taka łatwa i trzeba sobie pomóc rękami.

Teraz trzeba wleźć na górę…

 Do Wisły zostało nam jakieś pół godziny drogi.

Wkrótce schodzimy na trochę węższą drogę. Robimy ostatni postój na jeżyny i po krótkim, kamienistym zejściu stajemy na stoku narciarskim Siglany, a stąd w kilka minut schodzimy do głównej drogi.

Wycieczka okazała się krótsza i szybsza niż myśleliśmy.
Ale w niczym nie odbiera to jej  atrakcyjności.

Muszę przyznać, że trasa jest naprawdę widokowa!
15 km zajęło nam 4,5 h, przy czym około 20 min wyniósł nas postój na drugie śniadanie.

I tak zakończyliśmy nasz wyjazd w Beskid Śląski. 

A właściwie ja zakończyłam go następnego dnia, porywając się na zdobywanie Trzech Kopców na rowerze. Jeśli jesteście ciekawi jak mi poszło to zerknijcie do relacji tu.

Był ktoś na Kiczorach? Jeśli tak to dajcie znać, czy Wam się podobało!