Przez Stożek na Czantorię Wielką

Pierwszą wycieczką w Wiśle był odcinek grzbietu pomiędzy Stożkiem Wielkim (886 m n.p.m.), a Czantorią Wielką (995 m n.p.m.). W sumie prawie 20 km, licząc późniejsze dojście na obiad i do stacji Ustroń Polana.

Ponieważ mieszkaliśmy w pobliżu Hotelu Gołębiewskiego,  do stacji Wisła Głębce podjechaliśmy pociągiem. Warto to zrobić choć raz, bo jedzie się po bardzo ciekawej trasie. Sporo widoków, ponad stumetrowej długości wiadukt i na koniec przejazd wąwozem o zboczach wyższych od pociągu

Kiedy wysiadamy okazuje się, że sporo osób też wybrało podobny wariant wycieczki. Wszyscy z plecakami, gotowi do marszu.

Kierujemy się w prawo, na górkę. Tam rozchodzą się dwa szlaki. Niebieski na Przełęcz Łączęcko, którym mamy w planach iść za kilka dni i zielony na Stożek. Wybieramy zielony i schodzimy w dół, od razu dość stromo.

Wyjście na asfalt

Kiedy wychodzimy z lasku widzimy wiadukt. Robi wrażenie! Został on zbudowany w latach 30-tych, ma siedem przęseł i wysokość 25 metrów. I pomyśleć, że dopiero nim jechaliśmy 😉

Wygląda dość imponująco, prawda?

Następne 3 kilometry są dość nudne, ponieważ cały czas idziemy asfaltową drogą do Łabajowa.

Nawet Adam Małysz kiedyś tu skakał 😉

Jedynym urozmaiceniem jest uważanie na jadące samochody i potok płynący obok, który miejscami tworzy ładne kaskadki.

Potok Kopydło

W końcu schodzimy z asfaltowej drogi i ruszamy ostrzej do góry, najpierw po betonowych płytach, a potem po szerokiej, utwardzonej ścieżce.

Powoli zaczynamy się wspinać

A przed nami Stożek w całej okazałości

Szybko odsłaniają się widoki na Stożek i jego trasy narciarskie, a po osiągnięciu trochę większej wysokości, także na pobliski Soszów i najwyższe szczyty Beskidu Śląskiego.

Widok na stację narciarską Stożek

I na Soszów

Na kilka minut droga robi się niemal płaska i bardziej przypomina trakt aniżeli górską ścieżkę.

Droga jest piękna
I przypomina trakt

Ostatni odcinek szlaku jest dość ostry, więc można się trochę zmęczyć.

Potem dochodzimy do skrzyżowania szlaków i zamiast iść na Stożek, skręcamy w prawo na czerwony szlak.

Zaczynamy schodzić w dół

Gdyby tak ktoś dał mi rower…

Dla tych, którzy chcą wejść na szczyt: od tego momentu jeszcze około 20 minut podejścia szeroką drogą.

Wracając do nas, schodzimy dość ostro po bardzo urozmaiconej ścieżce. Tutaj w prawo odbija stary odcinek żółtego szlaku schodzącego do Wisły Dziechcinki. Nowy wariant odchodzi kawałek dalej, najpierw trzeba wejść jeszcze trochę do góry. Więc jeśli idziecie od Stożka to śmiało skręcajcie. Więcej o tej drodze będzie w poście o wycieczce na Kiczory i Stożek.

Podchodzimy pod Mały Stożek

My natomiast wchodzimy pod górę i przed sobą mamy Cieślara. Po drodze mijamy także kilka domów i po raz kolejny nachodzą mnie refleksje.

Osiedle Mały Stożek leży na wysokości, bagatela, 850 m n.p.m. 

Zawsze się zastanawiam jak to jest mieszkać w takich miejscach. Na pewno terenowy samochód, odśnieżanie zimą we własnym zakresie. Codzienne wożenie dzieci do szkoły i każda wyprawa do sklepu trwająca pewnie koło godziny. Ale w zamian święty spokój, cisza, góry i piękne widoki.

Czy jest to w stanie zrekompensować wady? Myślę, że dla niektórych tak. Zresztą jest sporo takich miejsc, więc na pewno coś w tym jest 😉 Mam wrażenie, że coś takiego mogłoby mi się podobać.

Za domkami robimy chwilę postoju na ściętych pniach.

Widok na Stożek i Kiczory (z tyłu)

Jeszcze kilka minut i stajemy na szczycie Cieślara (920 m n.p.m.) 

Na niektórych mapach podawana jest wysokość 918 m n.p.m.
Charakterystyczne miejsce pod szczytem

Widoki są naprawdę piękne! Do dyspozycji turystów jest także panorama z podpisanymi po kolei szczytami. W związku z tym, że jest niezła widoczność, widać nawet Tatry.

Widać nawet Tatry

Z Cieślara sprawnie dochodzimy do Soszowa Wielkiego (885 m n.p.m.) i w schronisku poniżej szczytu jemy drugie śniadanie.

Schronisko pod Soszowem Wielkim

Specjalnie siadamy na słońcu, bo jest naprawdę zimno. Temperatura w cieniu to zaledwie 14-15 stopni.

Widoki są piękne

Szlak cały czas idzie opada albo idzie po płaskim. Można odpocząć od podejść

Dalsza droga przebiega głównie lasem, chociaż od czasu do czasu jakieś widoki majaczą między drzewami. Niebawem dochodzimy do Przełęczy Beskidek (684 m n.p.m.), która jest najniższym punktem podczas wycieczki (na grzbiecie oczywiście ;)).

W drodze na Czantorię

Jak to zwykle bywa, z najniższego miejsca musimy wdrapać się na najwyższe. Przed nami 300 m przewyższenia na odcinku 2,5 km.

Droga jest dość monotonna

I zamiast podziwiać widoki, oglądam kamienie 😉

Szlak idzie dość mocno w górę. Warto patrzeć co jakiś czas na lewo, bo wraz z wysokością odsłaniają się widoki na czeską stronę. Podchodzimy na początku po kamieniach, potem po zwykłej leśnej drodze.

Kiedy w końcu wyłania się wieża, jesteśmy trochę zaskoczeni, bo według czasów na mapie, zostało nam jeszcze 15 minut.

Cel w zasięgu wzroku

Widocznie jesteśmy lepsi niż przeciętni turyści dla których podawane są międzyczasy 😉

Trochę za wysoka i zbyt dziurawa jak na mój lęk wysokości…

Patrzę na wieżę i ilość ludzi po prostu przeraża mnie. Nawet nie muszę się zastanawiać i po prostu rezygnuję z wejścia na górę. 27 metrów metalowych schodków z kratki, przez którą widać wszystko co na dole i perspektywa jakiejś setki ludzi, z którymi będę musiała się minąć.

Nie, dziękuję, ja posiedzę.

Zdjęcie specjalnie z jak najmniejszą liczbą ludzi

Możecie mi wierzyć, tylu ludzi na szczycie widziałam chyba tylko nad Morskim Okiem i na Trzech Koronach. Nawet na Śnieżce było mniej osób!

Na szczycie spędzamy koło 15 minut. Jestem trochę zawiedziona, bo widoki są żadne. Z każdej strony drzewa i to by było na tyle krajobrazów…

Po przerwie ruszamy w dół, zgodnie z czerwonymi znakami.
Myślałam, że to na szczycie było dużo osób. Ale to, co dzieje się na szlaku między szczytem, a kolejką to jakiś armagedon.

Specjalnie czekałam na dziurę żeby nikt mnie nie zdeptał jak się zatrzymam

Nie lubię chodzić w tłoku

Pielgrzymka za pielgrzymką, panie w japonkach, które co 20 metrów stają i wyjmują kamyczek z klapka.

Ja rozumiem, że tu jeździ wyciąg – ale litości, to mimo wszystko są góry! Kamienie, korzenie, błoto i – o zgrozo – szlak idzie do góry! (Tak, spotkaliśmy panią, która urządzała scenę pt. „zmęczyłam się”. Chłopak/mąż zapomniał ją chyba poinformować, że na szczyt trzeba kawałek dojść).

Jednym słowem, chcę stamtąd uciec 😉

 Na szczęście w 10 minut dochodzimy do wyciągu. Tutaj krótka narada i postanawiamy zejść na dół czerwonym szlakiem. Kilka zdjęć (wreszcie jakieś widoki) i w dół.

Widok spod wyciągu – jest przepięknie!

Widziałam, że szlak jest dość ostry, ale to przerasta moje najśmielsze oczekiwania.

Na długości 2 kilometrów musimy zejść 600 metrów w dół. Nachylenie często powyżej 30%, do tego jednolite podłoże, po którym buty momentami same zjeżdżają. Od połowy zaklinam wyciąg żeby zlitował się i zabrał mnie ze sobą.

Przyjadę tu kiedyś na narty. Trasa jest piękna i ma 1900 metrów długości.

Jeszcze nie wiem jak za chwilę będę zazdrościć tym na wyciągu…

A na dobicie, przez większość szlaku schodzimy po narciarskiej trasie, zamiast po szlaku idącym z boku.

Jest naprawdę ostro

I trzeba uważać na małe kamyki, które zamieniają nasze buty w rolki

I nie żeby było tam łagodniej, ale przynajmniej można było liczyć na trochę większe zróżnicowanie terenu. Bo schodzenie tak długo w jednej pozycji, ze wszystkimi mięśniami napiętymi cały czas w ten sam sposób to najgorsze, co można zrobić swoim nogom.

Nigdy więcej nie zejdę tędy pieszo

Ale narty – z ogromną radością

Kiedy w końcu staję na płaskim, czuję się jak na szczudłach. Na Czantorii jeszcze mówiłam: w sumie to mogłabym jeszcze raz zrobić tę trasę. U podnóża było już: 300 metrów na stację? Chyba nie dojdę…

A na dodatek pociąg spóźnił się 20 minut i był nieźle zapchany. To tyle, jeśli chodzi o cudowne miejsce siedzące, na którym będę mogła wyciągnąć nogi.

Podsumowując, wycieczka miała 18 km. Pokonaliśmy ją w niecałe sześć godzin, z dwoma dłuższymi postojami. Najciekawszy był odcinek od zejścia z asfaltu, podchodząc pod Stożek do Soszowa i końcówka.

Jednak schodzenie czerwonym szlakiem z Czantorii powinni odpuścić sobie wszyscy, którzy mają słabsze kolana albo mają z nimi jakieś problemy. Wtedy naprawdę warto wybrać inny szlak albo wyciąg 😉

Ktoś z was był na Czantorii albo Stożku? Jeśli tak, piszcie jakie macie wrażenia 😉