Jak dobrze jest się wyspać na łóżku! Ostatnie 3 noce spałyśmy pod namiotem, więc pokój na wyłączność jest miłą odmianą. Po wczorajszym skwarze na Tokarni patrzymy na świecące za oknem słońce z niechęcią. Dzisiejszy odcinek jest krótki i bardzo luźny. Nie wiedziałyśmy też jakie atrakcje zafunduje nam Wisłoczek. Niestety, czeka nas również dużo asfaltu i odkrytego terenu…
Z agroturystyki Pod Polaną wychodzimy tuż po 8:00. Przed nami prawie 7 km asfaltu. Obie zmieniamy buty na sandały, licząc, że da to trochę odpocząć naszym stopom. Idziemy oczywiście w skarpetkach, żeby zminimalizować szansę na odciski i otarcia.
Droga, którą idziemy, nie jest na szczęście ruchliwa, więc możemy obserwować, jak w Puławach Dolnych rozpoczyna się życie. Na skrzyżowaniu znajduje się przyjemna wiatka, w której można odpocząć, jeśli szlibyście zza Puław Górnych.
Tuż za Puławami przechodzimy mostem nad Wisłokiem.
Warto się tu na moment zatrzymać i rozejrzeć wokół siebie. Przepływający tu Wisłok wcina się pomiędzy strome zbocza Kiczerki i Szczobu, tworząc malowniczy przełom. Tutejsze odsłonięcia skał osiągają do 60 metrów wysokości! Najbardziej znaną jest Ściana Olzy, w Rudawce Rymanowskiej, gdzie zobaczyć można największe odsłonięcie łupków menilitowych. Co to takiego? Najprościej mówiąc, jest to odmiana opalu, która najczęściej przybiera barwę od szarej do brunatnej. Czasem wykorzystywana jest w taniej biżuterii.
To jeden z tych momentów na GSB, gdzie aż mnie skręca żeby zboczć ze szlaku i pójść zobaczyć resztę przełomu. Ale niestety, czas nagli i trzeba iść dalej czerwonym szlakiem. Ale jeszcze kiedyś na pewno tu wrócę!
Za mostem wychodzimy na otwartą przestrzeń, więc momentalnie robi się gorąco. Pocieszamy się, że może chociaż wreszcie wyschnie nam pranie, które nosimy wilgotne już od 2 dni. Nasze plecaki obwieszone butami i schnącymi ciuchami wyglądają zaprawdę dostojnie 😉 Do tego dodajcie mokre skarpety wystające z każdej siatkowej kieszeni, a na stopach sandały i jedyne suche skarpety.
To się nazywa stylówka górska! 😉
Za kilkanaście minut dochodzimy do skrzyżowania, na którym skręcamy za znakami na Wisłoczek. Po prawej zostawiamy Zawadkę Rymanowską, czyli malutką miejscowość bogatą w złoża naturalne. W okresie międzywojennym wydobywano tu ropę naftową, a po wojnie odkryto tu także cieplice o temperaturze 48 stopni!
Przed II wojną światową Zawadkę Rymanowską zamieszkiwało około 240 osób. Niestety, w latach 1945-46 cała tutejsza ludność została deportowana na Ukrainę. Dzisiaj wieś zamieszkiwana jest przez kilkadziesiąt osób.
Tarnawka
To niestety nie koniec smutnych historii, bowiem teraz przechodzimy przez tereny, gdzie kiedyś istniała inna wieś – Tarnawka. Była ona lokowana na prawie wołoskim w 1570 roku. Mimo wąskiej doliny Wisłoczka, która nie była łatwym terenem do rozwoju wsi, przed wojną Tarnawka liczyła sobie około 400 mieszkańców. Została niemal całkowicie zniszczona w trakcie operacji dukielskiej. Mieszkańców, którzy tu zostali, w 1946 roku przesiedlono na Ukrainę w ramach akcji „Wisła”.
Obecnie Tarnawka nie istnieje. Pozostała tylko kamienna podmurówka po drewnianej cerkwi i przycerkiewny cmentarz z dwoma grobami. Kawałek dalej zachowało się także 7 nagrobków z cmentarza wiejskiego. Wiosną i jesienią, kiedy roślinność jest mniej bujna, można odszukać także ślady po dawnej zabudowie – studnie, podmurówki i piwnice.
Cały czas idziemy asfaltem. Zaczynam już odliczać metry do bazy namiotowej Wisłoczek, bo czuję, że moje krótkie spodenki, które założyłam na czas suszenia tych podstawowych, są jednak za krótkie. Zawsze się zastanawiałam jak można sobie obetrzeć uda od wewnętrznej strony. No cóż… Teraz już wiem…
O dziwo, na Bazie namiotowej Wisłoczek jest naprawdę sporo ludzi. Witamy się z bazowym i siadamy sobie przy stołach żeby trochę odpocząć. Za nami w końcu 2 godziny marszu po asfalcie i w większości w pełnym słońcu…
Za chwilę dosiada się do nas jeszcze kilka osób, w tym bazowy.
A wraz z bazowym na stole ląduje cytrynówka na powitanie!
Cóż, takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Zresztą, jako osoba niepijąca i tak odmawiam. Ale Iwona jest przeszczęśliwa i z zapałem bierze się za próbowanie. W między czasie poznajemy też psa bazowego, który nosi tu ksywkę sęp. I faktycznie, odkąd tylko wyjmuję kabanosy, nie odstępuje mnie na krok 🙂
Wymieniamy trochę opowieści, my o GSB, bazowy o funkcjonowaniu tego miejsca. To są jedne z najlepszych momentów na GSB. Poznajesz tyle niesamowitych ludzi. I jeszcze macie tą samą pasję – góry!
Gdy już mamy się zbierać do dalszej drogi, wywiązuje się jeszcze taki dialog:
– Macie już zdjęcie z Pimpusiem?
– Nie. Ale możesz nam tu zrobić razem. – W końcu taka psiara jak ja, zawsze przyjmie zdjęcie z psem.
– Nieee, z Pimpusiem to trzeba mieć zdjęcie nad wodospadem. Poczekajcie, przyprowadzę go.
To teraz wyobraźcie sobie naszą minę, gdy za chwilę widzimy bazowego idącego w naszym kierunku z dmuchanym krokodylem…
Teraz już nie mamy wyjścia, bierzemy Pimpusia i ruszamy na podbój wodospadu…
Na początku podchodzimy do zabawy bardzo ostrożnie. Woda zimna, moje umiejętności pływackie nie są na wysokim poziomie, a i jakoś tak nie wypada przecież…
Jednak po pierwszym zmoczeniu spodni jest nam już wszystko jedno i zabieramy Pimpusia na głęboką wodę! 🙂
Szybko okazuje się, że ilość powietrza na pewno jest za mała na utrzymanie dorosłego człowieka. Tak więc, najpierw Iwona wpada do wody po głowę. A zaraz potem ja. Przyznajcie, że to było do przewidzenia 🙂
Przepływający tu Wisłoczek ma naprawdę niską temperaturę, więc czujemy się baaardzo orzeźwione. Mamy mokre wszystko i zostawiamy za sobą mokry ślad. W pierwszym odruchu człowiek chciałby się przebrać. Ale w co, gdy wszystkie ciuchy suszą się po wczorajszym praniu? Nie mamy więc wyboru i dalszą drogę będziemy pokonywać jako miss mokrego podkoszulka.
Oddajemy bazowemu Pimpusia, na co on odpowiada, że to zawsze kończy się tak samo i żegna nas słowami: Niech Wam Beskid lekkim będzie.
Żegnamy Bazę namiotową Wisłoczek i ruszamy w dalszą drogę. Oczywiście nie zauważamy, że szlak GSB przechodzi przez bazę, tylko cofamy się do asfaltu i próbujemy znaleźć dalszą drogę dalej. Chcemy nawet wbić się na szlak trochę dalej, żeby nie musieć się wracać. Torujemy więc drogę przez krzaki i pokrzywy. Ale gdy do tego dochodzą jeszcze osty, rezygnujemy. Wracamy się nad Wisłoczek i tam znajdujemy dalszy odcinek czerwonego szlaku.
Odcinek GSB za Bazą namiotową Wisłoczek jest mało przyjemny. Mnóstwo krzaków, jeżyn oraz pokrzyw i ostów, które zmasakrują każdy odsłonięty kawałek nogi. Wspominałam już o gzach, które usiłują Cię zagryźć? Szlak poprawia się dopiero, gdy dołącza do nas szlak niebieski prowadzący do przełomu Wisłoka.
Za kilka minut wychodzimy na przepiękną polanę na stokach Działu. Mamy stąd widok na Rymanów Zdrój, a także na dolinę, w której kiedyś znajdowała się wieś Wołtuszowa.
Na polanie, pod drzewem, jest bardzo fajna ławeczka, na której robimy sobie krótką przerwę. Nie możemy siedzieć za długo, bo każdy wiaterek przypomina nam o tym, jak bardzo jesteśmy mokre. W między czasie robimy jeszcze sesję zdjęciową napotkanemu tu turyście.
Zejście do Wołtuszowej jest krótkie i dość przyjemne. Tu też zaczyna się robić sporo ludzi. Co jest dla nas trochę szokiem, bo tyle osób widzieliśmy tylko pierwszego i drugiego dnia w Bieszczadach.
Wołtuszowa
Wołtuszowa to kolejna, nieistniejąca już, wieś w Beskidzie Niskim. Lokowana była w XV wieku na prawie wołoskim. Początkowo nosiła nazwę Valathoslava, a dopiero na początku XVI wieku nazwa została przekształcona na Wołtuszowa. Zbiegło się to z budową pierwszej drewnianej cerkwi, która została zastąpiona nową dopiero w 1899 roku, gdy ta nie nadawała się już do użytku.
W maju 1914 roku rozpoczęto w Wołtuszowej próby wydobycia ropy naftowej. Powstały dwa szyby, ale po kilku latach zostały zamknięte ze względu na nieopłacalność wydobycia. Drugą ciekawą inwestycją była próba budowy niewielkiej tamy ziemnej na Czarnym Potoku. Miała by ona poprzez spiętrzenie poziomu wody, utworzyć niewielki zalew służący mieszkańcom do celów rekreacyjnych. Ostatecznie jednak, budowla nigdy nie została ukończona, choć ślady po niej istnieją do dzisiaj.
Przed wybuchem II wojny światowej Wołtuszowa była zamieszkiwana przez około 200 mieszkańców. Większość z nich przeżyła tu całą wojnę i dopiero w 1945 roku wyjechali na Ukrainę. Obawiając się nieproszonych, nowych mieszkańców, cała wieś została spalona przez oddziały UPA. Ostała się tylko cerkiew, ale i ona została rozebrana w 1953 roku. Część drewna została nawet wykorzystana przy remoncie Domów Uzdrowiskowych w Rymanowie Zdroju.
Co pozostało po Wołtuszowej?
Najbardziej widocznymi śladami po dawnej wsi jest jak zwykle cerkwisko oraz cmentarz. Tutejsze cerkwisko jest także pomnikiem przyrody ze względu na bardzo sędziwe lipy i dęby otaczające miejsce, w którym dawniej stał budynek. Zachowała się także misa od chrzcielnicy, która obecnie znajduje się na terenie cmentarza.
Na cmentarzu zachowało się tylko kilka nagrobków. Oprócz tego możemy znaleźć tu pozostałości po łemkowskich chyżach,a także przydomowe studnie i piwnice. Wiele z nich znajduje się stosunkowo blisko szlaków, więc mając trochę wolnego czasu, można je odnaleźć. Jeśli chcielibyście poczytać więcej o historii Wołtuszowej i o tym jak znaleźć jej pozostałości to polecam stronę beskid-niski-pogórze.pl.
Schodząc do Rymanowa Zdroju czujemy, że jesteśmy już suche i w zasadzie to znowu robi nam się gorąco. Zarządzam więc lody, o ile tylko uda nam się je znaleźć. Na szczęście ja lody znajdę zawsze, więc za chwilę siedzimy w parku zdrojowym i zajadamy się.
Odcinek od Rymanowa Zdroju do Iwonicza Zdroju jest bardzo przyjemny. Idziemy cały czas po lesie, robi się pusto. Nie ma tu także zbyt dużych przewyższeń, więc idzie się dobrze. Bez problemu można sobie uzupełnić wodę z przepływających przez szlak strumieni.
Dopiero zejście do Iwonicza Zdroju jest mało przyjemne.
Szlak nie idzie po głównej drodze, tylko co chwilę zbacza w las. Trzeba być więc bardzo czujnym, aby go nie zgubić. Po drodze mijamy także dwie dziewczyny, które również robią GSB. Ostrzegają nas przed bardzo niemiłym właścicielem domu, obok którego idzie szlak. Mężczyzna był agresywny i próbował oblać je pomyjami z wiadra. Dlatego na wszelki wypadek postanawiamy przejść ostatni odcinek drogą asfaltową, aby nie kusić losu.
W Iwoniczu robimy duże zakupy, bo wieczorem ma przyjechać do nas Maks. Ponadto trzeba uzupełnić także nasze zapasy przekąsek i posiłków. Ja wstępuję także po plastry na odciski, bo moje już mi się kończą.
Całe rozprężenie z dzisiejszego dnia widać też po czasie, jaki spędzamy w sklepach. Fakt, że są one dość słabo zaopatrzone i żeby kupić wszystko, co chcemy, musimy odwiedzić aż 3! Po drodze zachodzimy także do bankomatu, ponieważ zarówno dzisiejszy, jak i jutrzejszy nocleg mamy zaplanowany pod dachem.
Gdy już w końcu mamy plecaki cięższe o zakupy, ruszamy na ostatni odcinek dzisiejszego dnia, czyli asfalt aż do Lubatowej. Odcinek ten jest mi już dobrze znany z poprzednich wyjazdów, toteż dłuży mi się niemiłosiernie.
Nocleg mamy zarezerwowany w Agroturystyce „Za lasem”. Liczyłyśmy na nocleg w Pustelni, czyli drewnianej chatce ze świetnym klimatem, ale niestety była już zajęta. Zadowalamy się więc pokojem gościnnym.
Dzisiejszy dzień jest chyba dniem gościnności. Najpierw cytrynówka na bazie namiotowej Wisłoczek, a teraz dostajemy jeszcze przepyszne ciasto od Pani Gospodyni. Dokładnie takie jak lubię!
Jesteśmy też w szoku, jak dobrze przystosowane są warunki w agroturystyce dla turystów robiących GSB. Jest kuchnia, jest księga wpisów, która sama w sobie jest super rzeczą do poczytania, jest miska do prania ciuchów, można nawet uprać swoje rzeczy w pralce za symboliczną opłatą. Swoją drogą, później przez następne 2 tygodnie żałujemy, że tego nie zrobiłyśmy, bo coby nie mówić, pranie w potoku nigdy nie będzie tak skuteczne jak zwykła, domowa pralka…
Maks dojeżdża do nas około 21. Jestem tak szczęśliwa, że momentalnie odchodzi mi całe zmęczenie. Od ślubu nie rozdzielaliśmy się na dłużej niż 12 godzin. A tu nagle nie widzieliśmy się prawie tydzień…
Podsumowanie dnia:
- Dystans: 22 km (z zakupami)
- Czas: 8:00 h
- Punkty GOT: 30
- Suma podejść: 760 m
- Wydane: 120,71 zł
- 7 zł lody w Rymanowie Zdrój
- 47,81 zł sklepy w Iwoniczu Zdrój
- 25,90 zł apteka w Iwoniczu Zdrój
- 40 zł nocleg w Agroturystyce „Za lasem”
Podsumowując, był to meeega udany dzień! Było mnóstwo przygód, był luz, więc wreszcie nigdzie nie musiałyśmy pędzić. Był to ogólnie jeden z 3 luźnych dni na GSB. I jeden z tych, które będę pamiętać najlepiej!
Następny dzień będzie sporym wyzwaniem, bo chcemy zrobić długi odcinek. Ale za to na lekko, bez całego sprzętu campingowego, który Maks zawiezie nam do Kątów na następny nocleg. Będzie to bardzo miła odmiana i plecy na pewno będą wdzięczne!
Uwielbiam takie piesze wędrówki. Każdy moj urlop to wiele pokonanych kilometrów, i to zazwyczaj w górach. Pomimo zmęczenia jestem zawsze zadowolony.
Dokładnie tak! Tak zwane pozytywne zmęczenie 😉