Oj jak dawno mnie tu nie było! W moim życiu dzieje się tak dużo, że czasem tracę nad nim panowanie. Studia, kurs, zmiany w życiu prywatnym. Czy zna ktoś sposób na wydłużenie doby? 😉
Mam tak wiele zaległych wpisów do napisania, że nawet nie wiedziałam od czego zacząć. W końcu postawiłam na ostatni wypad w Bieszczady.
Sylwester, który spędziłam w Bieszczadach nie rozpieszczał nas pogodą. Nie udało nam się zdobyć Tarnicy, ponieważ przewracający wiatr, kilkunastometrowa widoczność i zmrok okazały się za dużym utrudnieniem. Powracając tu dwa miesiące później, miałam nadzieję, że tym razem aura będzie bardziej sprzyjająca.
Do Ustrzyk Górnych dojechaliśmy o 2 w nocy w sobotę. Szybkie ogarnięcie się i spać, bo o 8:30 pobudka. Jednak nie dane było nam się wyspać. Po 4 dzwoni budzik. Wszyscy nieprzytomni, dookoła ciemno, nikt nawet nie podnosi głowy. Wkrótce melodia ucicha, zadowoleni idziemy spać dalej. Zanim jednak zdołamy zasnąć budzik dzwoni po raz drugi. Potem po raz trzeci. Za czwartym wszyscy są już na granicy wybuchu, zaczynają pojawiać się słowa niecenzuralne. W końcu Maks wstaje i próbuje znaleźć sprawcę zamieszania. Jak się okazuje, budzik obudził wszystkich oprócz właściciela, który zawinięty w śpiwór spał w najlepsze. I jeszcze był zdziwiony co od niego chcemy 😉
Dalszy ciąg nocy był już niczym nie zakłócony i obudził nas, planowany już tym razem, budzik. Szybkie zapoznanie uczestników, wszak było nas kilkanaście osób, więc nie każdy każdego znał. Śniadanko i równo o 9:40 ruszamy w góry. Wychodzę z budynku i uśmiech sam wykwita mi na ustach, kiedy widzę jak słońce oświetla wszystkie okoliczne szczyty. Tak, dzisiaj musi się udać.
Trasę zaczynamy czerwonym szlakiem i, jak to w górach bywa, idziemy cały czas pod górę. Chłopaki z przodu narzucają naprawdę szybkie tempo, więc zamiast być mi zimno, jest mi aż za gorąco. Jednak chwila przerwy pod wiatą sprawia, że zaczynam tęsknić za tym szybkim tempem. Z racji temperatury szybko uzupełniamy płyny i idziemy dalej.
Okazuje się, że jesteśmy już całkiem wysoko i za kilkanaście minut wychodzimy na zupełnie odkryty teren. Po raz drugi tego dnia jedyne, co mogę pomyśleć, to po prostu: Wow, jak tu pięknie!
Mamy widok na całe Bukowe Berdo, to które w czasie sylwestra tak boleśnie dało nam odczuć, że nie jesteśmy w górach mile widziani. Teraz wygląda pięknie, mieniąc się od promieni słonecznych, ale wtedy przypominało raczej krainę śmierci. Góry nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać. To niesamowite jak wiele odsłon może być tego samego miejsca.
Cała nasza grupa rusza dalej, więc proszę jeszcze tylko Maksa o zdjęcie i idziemy w górę.
Całe zmęczenie odchodzi, bo jest tak pięknie, że zaczyna mnie ogarniać euforia. Idę i rozglądam się na wszystkie strony, a uśmiech nie schodzi mi z ust. Wkrótce po raz pierwszy widzimy Tarnicę. Wydaje się być jeszcze spory kawałek drogi od nas, ale wiem że jest już na wyciągnięcie ręki. Odcinek Szerokiego Wierchu aż do Tarnicy to jedno z piękniejszych miejsc, w jakich kiedykolwiek byłam. Na pewno ma na to wpływ, że nigdy w środku zimy nie chodziłam po odsłoniętych górach, zawsze do tej pory ograniczałam się do zalesionych Beskidów. A tu nagle widzę wszystko dookoła, niczym podane na tacy.
W końcu dochodzimy do przełęczy. W myślach znowu dziękuję za moje cudowne buty, które nie pozwalają mi się ślizgać. Przed nami już tylko Tarnica, ale nie widzimy jej wierzchołka.
Dlatego kiedy w końcu dochodzimy do szczytu pierwsze co myślę to: Już? Ale jak to?
Na szczycie w końcu robimy przerwę, chowając się za zaspami, aby choć trochę osłonić się przed lodowatym wiatrem. Jeszcze zdjęcie z krzyżem i mogę oficjalnie odhaczyć kolejny szczyt z Korony Gór Polski. Pierwszy zimowy.
Zejście jest znacznie szybsze i bardziej strome, więc tradycyjnie nie mogło obyć się bez gleby i mokrych rękawiczek. Jestem zaskoczona, że tak dużo osób spotykamy na szlaku. Kurs przyzwyczaił mnie do chodzenia poza szlakami i często po ciemku, więc w pełni słońca, widząc tylu turystów, czuję się delikatnie nieswojo.
Ostatni odcinek powrotny do Ustrzyk to spacer drogą z Wołosatego. O dziwo 5,5km asfaltu nawet mi się nie dłuży. Rozmowa umilana pięknymi widokami pochłania całą moją uwagę.
Tak więc, kolejna zimowa wycieczka zaliczona, kolejny szczyt z Korony zdobyty. Szkoda, że wyjazd był tylko na weekend i tak szybko trzeba było wracać 🙂
wow, ale widoki!!! naprawdę niesamowite 🙂
Coś takiego pamięta się do końca życia 🙂
Bieszczady zimą są bajkowe 🙂 Widoków zazdroszczę bardzo, bo odkąd wędrujemy na nartach, to raczej w dolnych partiach Bieszczad pozostajemy. Pozdrawiam serdecznie!
Ja za to zazdroszczę wędrówek na nartach, bo to kolejna rzecz do spróbowania na mojej dłuuuugiej liście. Również pozdrawiam ciepło 🙂
Super wyprawa, Bieszczady to jedno z najpiękniejszych miejsc do wędrówek po górach. Niestety tylko też przybywa tam co roku coraz więcej turystów i powoli robi się tłoczno w niektórych miejscach.
Niestety tak. W czasie wakacji ciężko jest już znaleźć nocleg, a Tarnica i Połoniny zamieniają się w Krupówki. Dobrze, że są jeszcze Bieszczady wschodnie, które nadal zachowały jeszcze trochę swojego klimatu, szczególnie poza sezonem letnim 😉