Od Sylwestra minął już tydzień, więc chyba czas najwyższy, aby podsumować 2024 rok. A był to rok niezwykle zwariowany, bardzo pracowity, pełen wyzwań, czasem stresu, ale też wielkich radości i wielu pięknych odwiedzonych miejsc. A wszystko to w końcu doprowadziło mnie do spełnienia marzenia jakim jest otworzenie własnego biura podróży! Ale o tym będzie cały oddzielny akapit na końcu wpisu.

W 2024 roku w podróży spędziłam 123 dni, czyli w zasadzie tyle samo co w zeszłym roku. Tym razem odwiedziłam tylko 7 państw, ale spędziłam w nich więcej czasu. Aż 1/3 tego czasu spędziłam prowadząc wyjazdy grupowe.

Zapraszam Was w podróż po minionym roku 🙂

Styczeń – sanki w Szwajcarii

Najdłuższa trasa saneczkowa w ośrodku – 15 km

Pierwszy wyjazd w 2024 roku od razu był wyzwaniem, bo zabierałam grupę do Szwajcarii na sanki. Największy ośrodek saneczkowy na świecie okazał się jednak świetnym miejscem na grupowe wyjazdy. W sumie przejeździliśmy ponad 100 km na sankach, spróbowaliśmy swoich sił na trasach narciarskich, obejrzeliśmy przepiękny zachód słońca i zrobiliśmy 2 km w podziemnym labiryncie jaskini St. Beatus.

Wyjazd był na tyle udany, że na stałe zagościł w programie mojego biura podróży i mogę dumnie powiedzieć, że to jedyny tego typu wyjazd na polskim rynku.

Luty – impreza na orientację i Cypr

Okolice Skały Afrodyty na Cyprze

Luty był trochę spokojniejszy. Kilka dni spędziłam w podwarszawskich lasach przygotowując trasy na naszą klubową imprezę na orientację. To była super okazja, aby zdobyć nowe doświadczenie i koordynować projekt, w którym brało udział aż tyle osób.

Koniec lutego spędziłam na Cyprze z mamą i rodzeństwem. Był to wyjazd-prezent dla mojej mamy i ogromnie się cieszę, że udało nam się spełnić Jej marzenie. Choć przyznaję, że Cypr mnie nie olśnił i w porównaniu z innymi europejskimi wyspami wypadł jakoś blado. A ruch lewostronny przyprawił mnie o kilka zawałów serca!

Przez 5 dni udało nam się zdobyć najwyższy szczyt Cypru i przejść wokół niego szlakiem Artemis, przespacerować się przez Wąwóz Avakas, zobaczyć piękne plaże i fantazyjne formy skalne. A na sam koniec, już w drodze na lotnisko, udało nam się jeszcze znaleźć stado flamingów w pobliżu Larnaki.

Marzec – zimowe Tatry i Madera

Czarny Staw Gąsienicowy

Jak dobrze zacząć nowy miesiąc?

Przecież wiadomo, że od wyjazdu w góry!

Tym razem padło na Tatry, gdzie spędziliśmy przedłużony weekend. Pogoda nie do końca chciała nam sprzyjać, więc pierwszy dzień był szkoleniowy, drugi spędziliśmy w jaskiniach, a trzeciego, kiedy wydawało się, że warunki będą lepsze, podjęliśmy próbę zdobycia Świnicy. Próba zakończyła się dość szybko, bo na grani wiało straszliwie i kawałek za Przełęczą Liliowe postanowiliśmy zejść w dół. To nie były warunki, aby bezpiecznie próbować zdobywać szczyt.

Półwysep Świętego Wawrzyńca na Maderze

Drugą połowę marca spędziłam na Maderze, tym razem z grupą. Przez 10 dni mieliśmy mnóstwo przygód, zarówno tych pozytywnych jak i mniej. Była to największa lekcja przewodnictwa jaką do tej pory miałam.

Już pierwszego dnia w górach opatrywaliśmy jakiegoś Portugalczyka, który rozbił sobie głowę w jednym z tuneli na szlaku pomiędzy Pico do Areiro, a Pico Ruivo. Na szczęście ten wyjazd prowadziliśmy w dwie osoby, więc kolega został z poszkodowanym, a ja mogłam zabrać naszą grupę w wygodniejsze miejsce, gdzie zaczęliśmy przygotowywać lunch. Ale żeby nie było za prosto, w drodze na lunch pokiereszowała sobie kolano tym razem jedna z naszych uczestniczek. W ruch poszła więc moja apteczka – idealny przykład dlaczego warto mieć 2 mniejsze apteczki na grupę.

Na Pico Ruivo zobaczyliśmy najpiękniejszy zachód słońca w moim życiu. Takiego morza chmur przelewającego się przez szczyty nie widziałam jeszcze nigdy. Także już pierwszego dnia totalnie zakochałam się w Maderze!

Jedno z najpiękniejszych miejsc na naszej trasie

Wyspa jednak pokazała nam też swoje mniej przyjazne oblicze, kiedy nasz szlak został zasypany przez osuwisko. Wymagało to mocnej zmiany planów i organizacji na szybko dodatkowych transferów. Nie zabrakło też burzy, która przegoniła nas z pięknego miejsca campingowego i kazała rozbić się niżej w dolinie, już bez widoków na ocean.

A gdy jedliśmy ostatnią kolację na Maderze i zdawało się, że więcej komplikacji już być nie może, okazało się, że jedna z uczestniczek ma uczulenie na nowy rodzaj krewetek, których nigdy do tej pory nie jadła. Mieliśmy więc szybkie przypomnienie pierwszej pomocy w zakresie reakcji anafilaktycznej i wzywania pogotowia ratunkowego. Na szczęście po podaniu odpowiednich leków i kilku godzinach w szpitalu, udało nam się wspólnie wrócić do Warszawy.

I kto mi powie, że życie przewodnika jest nudne?

Madera jednak skradła moje serce i z całą pewnością jeszcze na nią wrócę!

Kwiecień – Impreza na orientację i Beskid Niski

Przygotowania do imprezy na orientację

Kwiecień spędziłam głównie na nauce do egzaminu państwowego, co było przerywane tylko przez weekend w Beskidzie Niskim i klubową imprezą na orientację, którą prowadziłam.

Maj – Kołobrzeg i okolice oraz Mazury

Majówkę spędziłam w Kołobrzegu, ucząc się i włócząc po okolicy. Po raz pierwszy odwiedziłam też Szczeciński Park Krajobrazowy i zakochałam się. To taka polska wersja gór nad morzem.

A koniec maja spędziłam z mężem na Mazurach świętując 4 rocznicę ślubu. To niesamowite (i jednocześnie przerażające) jak szybko ten czas leci!

Czerwiec – pierwsze podejście do egzaminu państwowego i Lofoty

Rozkminianie panoram na trasie egzaminacyjnej

W czerwcu po raz podeszłam do egzaminu państwowego na przewodnika beskidzkiego. Przyznaję, że było to dla mnie bardzo stresujące wydarzenie, ale mimo to udało się za pierwszym razem zdać zarówno część pisemną, jak i ustną. Część praktyczna była dla mnie dużym zaskoczeniem i kompletnie nie przypuszczałam, że będzie wyglądać w ten sposób i że będzie aż tak szczegółowa. Ale cóż, takie uroki przecierania szlaków, kiedy od wielu, wielu lat w Twoim klubie nikt nie starał się o uprawnienia państwowe 😉

I choć części praktycznej nie udało się zaliczyć to nauczyłam się bardzo dużo, zarówno od komisji egzaminacyjnej, jak i od samych uczestników egzaminu.

Nie miałam też za dużo czasu na smucenie się, bo już za chwilę ruszałam na 15 dni za koło podbiegunowe. Tym razem znów z grupą, choć mniejszą, bo liczącą tylko 7 osób.

Reine na Lofotach

Lofoty okazały się najbardziej wymagającym trekkingiem, jaki kiedykolwiek przeszłam. Szlaki były trudne, skaliste i eksponowane, a skały przez większość czasu mokre, bo prawie codziennie padało przynajmniej trochę. I choć krajobrazy Lofotów pokochałam całym sercem, to wiem, że nie wrócę tam z namiotem. Nie przy deszczu i wietrze, które królują tam niemal codziennie.

Wisienką na torcie była noc kiedy dosłownie zwiało nas razem z namiotem. Porywy osiągały około 100 km/h i były w stanie pozbawić równowagi dorosłego człowieka z dużym plecakiem. Bieganie po całym stoku za latającymi butami, kaskami i skarpetkami w strugach lodowatego deszczu zostanie mi w pamięci do końca życia. Tej nocy wszystkie nasze 3 namioty ucierpiały.

Od tej pory bardzo uważnie dobieraliśmy miejsca noclegowe i nie wierzyliśmy już żadnej prognozie pogody.

Góry Bardzkie – platforma widokowa nad Bardem

Ostatni weekend czerwca spędziłam w Masywie Śnieżnika, gdzie jeden dzień spędziłam w górach i dyżurce z ratownikami GOPR, a drugi na włóczeniu się przez Góry Bardzkie.

Lipiec – Beskid Mały

Zachód słońca w Beskidzie Małym

W lipcu poprowadziłam 4 dniowy wyjazd w Beskid Mały. Po raz pierwszy miałam grupę niemal w całości złożoną z osób, które były totalnie zielone w górskich wędrówkach. Super było uczyć ich odpowiedzialnego chodzenia po górach i pokazywać im jak piękne potrafią być nasze Beskidy.

Jeden z weekendów spędziłam też w skałach, gdzie uczyliśmy się różnych operacji linowych przed wyjazdem do Gruzji.

Sierpień – wyczekiwany od dawna powrót do Gruzji

Z widokiem na Uszbę w Gruzji

Większość sierpnia spędziłam w Gruzji. Tym razem w gronie najbliższych przyjaciół, czyli w naszej stałej grupie wyprawowej.

Bardzo czekałam na ten wyjazd i nie zawiodłam się. Powiem więcej, Swanetia dosłownie powaliła mnie swoim pięknem, jeszcze bardziej niż Tuszetia, w której byliśmy 3 lata temu. Dużo miejsc „naj” po tym wyjeździe zostało zajętych.

Szlak przez grzbiet Zuruldi w Gruzji

Po dwóch tygodniach wspólnego trekkingu pożegnaliśmy Michała i już tylko we trójkę ruszyliśmy w kierunku Laili (4009 m). Wszystkie prognozy pogody mówiły, że to nie ma prawa się udać, ale mimo to postanowiliśmy spróbować.

I fakt, pogoda psuła nam szyki przez większość czasu. Dobrze nie ruszyliśmy do góry, a po 30 minutach już usłyszeliśmy pierwsze grzmoty (o 7 rano!), potem padało przez cały dzień. Gdy w końcu doszliśmy do base campu i chcieliśmy ruszyć na rekonesans w stronę lodowca, znowu padało niemal cały dzień.

Na lodowcu Laili

Szczytu nie udało nam się zdobyć, ostatecznie udało nam się wejść na wysokość około 3500 m. Rozsądek nie pozwolił nam iść dalej. I tak byliśmy ekipą, która doszła najdalej przez ostatni tydzień, większość nie wychodziła nawet z base campu.

Tą noc i atak szczytowy, kiedy byliśmy w całej, ogromnej dolinie kompletnie sami, otoczeni z każdej strony przez strzeliste szczyty i surowe lodowce, zapamiętam do końca życia. Było to niesamowite uczucie.

Wrzesień – Beskid Sądecki i drugie podejście do egzaminu

Beskid Sądecki nad Piwniczną Zdrój

Tydzień po powrocie do Polski już jechałam w Beskid Sądecki na zlot przewodników wszystkich studenckich klubów górskich. To były bardzo miłe 2 dni, mnóstwo nowych ludzi i ciekawa wymiana doświadczeń.

Koniec września spędziłam w Gorcach, gdzie podeszłam jeszcze raz do egzaminu państwowego. Niestety, tak, jak z pierwszego egzaminu mam bardzo pozytywne odczucia, tak drugi był jakąś pomyłką. Do tej pory nie wiem jak można egzaminować kogoś z wyuczonej na pamięć mapy zamiast z tego, jak rzeczywiście prowadzi grupę po górach. A ponieważ ja nie byłam w stanie wymienić każdego, nawet najmniejszego potoczku, to niestety egzaminu nie zaliczyłam…

W trakcie egzaminu przewodnickiego (przerwa)

Październik – żagle w Chorwacji i Rzym

Prosto z egzaminu poleciałam do Chorwacji na tygodniowy rejs po Południowej Dalmacji. Pierwsze dwa dni były dla mnie trudne emocjonalnie, bo byłam niesamowicie rozgoryczona całym egzaminem. Jego przebiegiem i wymaganiami, które były zupełnie inne niż w czerwcu i co tu dużo mówić, były abstrakcyjne. Kiedy zaliczenie egzaminu zamienia się w loterię, to znaczy, że coś poszło nie tak.

Mury w chorwackiej miejscowości Ston

Potem jednak udało mi się trochę ochłonąć i zacząć cieszyć czasem ze znajomymi. Odwiedziliśmy Dubrownik, Ston, Wyspę Lokrum i Split. Nie zabrakło też fal i urokliwych zatoczek na kąpanie.

Dubrownik

Druga połowa października to też czas wiecznego rozmyślania i rozważania różnych scenariuszy. Byłam tak przygotowana do egzaminu, że w ogóle nie brałam pod uwagę możliwości, że mogę go nie zaliczyć. A to trochę komplikowało plan założenia biura podróży skoro nie mogę jeździć zarobkowo w Beskidy.

W końcu jednak postanowiłam spróbować, bo idealnego momentu zapewne nigdy nie będzie. I tak, 31 października, złożyłam wniosek o otwarcie działalności gospodarczej.

Rzymskie ruiny

A w między czasie spędziłam jeszcze 5 dni w Rzymie z mamą i babcią, która zawsze marzyła, aby tam pojechać. Sam Rzym zupełnie nie przypadł mi do gustu, bo nie znoszę stania w godzinnych kolejkach do wszystkiego i tłumów w każdym możliwym miejscu. Ale ze względu na skład osobowy wyjazdu na pewno będę go wspominać bardzo ciepło.

Listopad – Sardynia i stosy dokumentów

Na Sardyni

Listopad zaczęłam od wyjazdu na Sardynię. Był to wyjazd nastawiony na odpoczynek po ostatnich intensywnych tygodniach. Udało nam się trochę pozwiedzać, ale był też wreszcie czas na obejrzenie filmu, czy powolny spacer brzegiem morza. Niestety część wyjazdu musiałam też poświęcić na ogarnianie sterty papierów związanych z założeniem biura podróży. Taka działalność wymaga zdecydowanie więcej papierkologii niż zwykła firma.

Zachód słońca na Sardyni z widokiem na Ulassai

Następne tygodnie spędziłam na wizytach w różnych urzędach i tworzeniu strony internetowej. W końcu jednak w ostatnich dniach listopada otrzymałam od Urzędu Marszałkowskiego wpis do rejestru organizatorów turystyki.

Grudzień – Tatry, Beskid Wyspowy i Bieszczady

Grudzień obfitował w krótkie wypady.

Na trasie przez Goryczkowe Czuby

Zaczęłam od super wypadu w Tatry z ekipą sklepu turystycznego, w którym pracuję. Trafiliśmy niezłą pogodę i ciekawe, wczesnozimowe warunki, kiedy śnieg przeplata się ze skałami, a czekan nie trzyma w świeżym puchu. Mimo to udało nam się zrobić 3 fajne wyjście, gdzie wisienką była niedzielna trasa na Kasprowy Wierch i dalej przez Goryczkowe Czuby aż do Doliny Kondratowej. Widoki były wspaniałe!

Wieża widokowa na Modyni i Tatary w tle

Drugim wyjazdem był 3 dniowy wypad z grupą w Beskid Wyspowy. Wyjazd nastawiony na odpoczynek, z sauną i jacuzzi na noclegu. Zdobyliśmy Mogielicę, Modyń i Skiełek, a wszystko to w przyjemnych, zimowych warunkach.

Zachód słońca pod Tarnicą

I ostatni wyjazd w minionym roku, czyli Sylwester. Tym razem spędzałam go w prawie 40 osobowej grupie ludzi z naszego klubu górskiego. Pogoda dopisała nam rewelacyjnie, więc udało się zrobić między innymi pętlę z Wołosatego przez Halicz na Tarnicę z niesamowitym zachodem słońca pod najwyższym szczytem Bieszczadów. Była też wycieczka Doliną Tyskowej, podczas której odwiedziliśmy Łopienkę i zdobyliśmy Korbanię oraz sylwestrowy zachód słońca łapany ze smaganej wiatrem Połoniny Caryńskiej. Piękny spektakl, idealnie na zakończenie roku.

Ostatni zachód słońca w 2024 roku. Połonina Caryńska.

Podsumowanie 2024 roku

2024 rok przyniósł mi wiele pięknych chwil i widoków. Ale nauczył też odpuszczać pewne rzeczy, szczególnie te, na które nie mam wpływu. Był to rok pełen wyzwań, a odkąd założyłam swoją działalność mam wrażenie, że codziennie uczę się nowych rzeczy. To taka sinusoida, kiedy raz łapię wiatr w żagle, a potem nagle pikuję w dół, gdy znowu coś nie wychodzi albo działa inaczej niż bym tego chciała.

Czego życzę sobie na 2025 rok?

Przede wszystkim żeby biuro podróży osiągnęło sukces i zaczęło na siebie pracować.

Ale też tego, abym potrafiła rozdzielić pracę od życia prywatnego, co jest trudniejsze niż myślałam. Bardzo łatwo jest wsiąknąć na 12 godzin, 7 dni w tygodniu. Bardzo bym chciała, abym w tym nowym roku miała też więcej czasu dla rodziny i znajomych, bo mam poczucie, że przez ostatnie pół roku mocno ich zaniedbałam.

A gdzie wybieram się w 2025 roku?

Na pewno na szlak GR221 na Majorce i do Parku Jotunheimen w Norwegii. W planach jest też Malerweg w Niemczech i jakiś szlak w Pirenejach albo Alpach. I do tego wyjazdy w ramach Geopodróży, czyli sanki w Szwajcarii, Kungsleden i powrót na Kaukaz.

Także i w tym roku wrażeń nie zabraknie 🙂