W Welebicie spędziłam trzy dni. Pierwszego wybrałyśmy się z mamą do Wąwozu Mała Paklenica, drugiego zwiedziłyśmy skalne miasto w pobliżu Przełęczy Dabarska Kosa, a na ostatni dzień zostawiłyśmy sobie Wąwóz Wielka Paklenica. Mama wybrała spokojną trasę dołem doliny, a ja postanowiłam wybrać się na trudniejszy szlak prowadzący przez Vidakov Kuk i Zoljin Kuk. Mapa twierdziła, że jest to jeden z najtrudniejszych szlaków w Welebicie.
I rzeczywiście tak jest. Ale jednocześnie jest to jeden z najpiękniejszych szlaków, jakimi kiedykolwiek miałam przyjemność iść. Także zapraszam Was w Welebit 🙂
Parking w Wąwozie Wielka Paklenica
W dolinie znajdują się dwa parkingi. Pierwszy jest mały i bezpłatny, tuż przy kasach biletowych. Drugi, dużo większy, znajduje się już za szlabanem i jest płatny 2 euro. My skorzystałyśmy z tego płatnego, ponieważ byłyśmy poza sezonem i dało się podjechać niemal pod sam początek trasy. W sezonie na pewno nie będzie tak kolorowo i jestem pewna, że te setki miejsc parkingowych kończą się dość szybko.
Pamiętajcie, że zanim wjedziecie za szlaban, musicie kupić bilet wstępu do parku i bilet parkingowy. Niestety, nigdzie nie ma takiej informacji i tworzą się zatory, bo część kierowców podjeżdża do szlabanu i musi się cofać po bilet.
Bilety wstępu do Parku Narodowego Paklenica
O ile parking nie jest drogi, o tyle bilet wstępu już trochę kosztuje. Jest on ściśle związany z sezonem turystycznym. Od czerwca do końca września zapłacicie 10 euro, od marca do maja i w październiku będzie to 6 euro, a w zimie cena spada do 4 euro.
Dostępne są także bilety kilkudniowe (3 dniowy w cenie 2 dni i 5 dni w cenie 3). Także jeśli planujecie dłuższy pobyt, warto rozważyć taką opcję.
Dodatkowo płatne jest także wejście do Jaskini Manita Peć i na wystawę Podziemne Sekrety Paklenicy. Obie wejściówki kosztują po 5 euro.
Jeśli zależy Wam na odwiedzeniu jaskini, sprawdźcie najpierw dni i godziny, w których jest otwarta. W czasie naszego pobytu było to 10-13:00 i tylko co drugi dzień. Także nam niestety nie udało się wejść do środka, mimo że byłam pod samym wejściem.
Aktualne ceny, godziny otwarcia i inne potrzebne informacje znajdziecie na stronie PN Paklenica.
Początek Wąwozu Wielka Paklenica
Zaraz po wyjściu z samochodu mijamy kilka straganów z pamiątkami i lokalnymi wyrobami. Na szczęście nie jest ich dużo i szybko wchodzimy na szlak otoczony przez naturę. Ścieżka od razu zaczyna się wznosić, ale idzie się bardzo wygodnie, bo trasa jest wybrukowana kamieniami. Nie lubię takich szlaków, brakuje im naturalności, ale cóż…
Po drodze na pewno będziecie mijać sporo wspinaczy. W październiku było ich nawet więcej niż samych turystów. Ale nie dziwi mnie to jakoś bardzo, bo te kilkuset metrowe ściany są świetnymi terenami wspinaczkowymi. Na samej tylko ścianie Aniki Kuk znajduje się ponad 100 dróg wspinaczkowych…
Po około godzinie od parkingu dochodzi do rozwidlenia szlaków. Główny idzie dalej prosto, dnem doliny, a w lewo, w górę, odbija szlak w kierunku Jaskini Manita Peć. Tutaj żegnam się z mamą i dalej idę już sama.
Szlak do Jaskini Manita Peć
Szlak od razu zaczyna iść w górę. Idzie się jednak wygodnie, bo ścieżka wznosi się stabilnie, klucząc pomiędzy niskimi drzewami i krzakami. W dwóch miejscach ustawiono nawet ławeczki, na których można odpocząć przed dalszą wspinaczką.
Ja jednak z nich nie korzystam, bo ustawione są centralnie w słońcu. Zamiast tego kitram się w cieniu pod jednym z drewek, bo zaczynam robić się głodna i czuję, że lepszego miejsca może już nie być.
Z każdym kolejnym zakosem widoki staja się coraz piękniejsze. Odsłania nam się panorama na stromą ścianę Aniki Kuk oraz skalne turnie, pod które będziemy się wspinać. Świetnie widać też dalszy odcinek wąwozu Wielka Paklenica.
Ostatnie zakosy są trochę stromsze i trzeba uważać na osypujące się kamienie. Tuż przed wejściem do jaskini znajduje się punkt widokowy z ławeczką oraz lornetką. A kilkadziesiąt metrów dalej znajdziecie już zakratowane wejście do Jaskini Manita Peć.
Szlak pod Zoljin Kuk
Tuż za jaskinią szlak zmienia się diametralnie. Ścieżka staje się wąziutka i niemal od razu dochodzimy do pierwszej liny ułatwiającej nam pokonanie trudniejszego, skalnego fragmentu. To ostatni moment, aby jeszcze zrezygnować z dalszej wspinaczki, bo dalej będzie już tylko trudniej.
Dalej szlak dość stromo pnie się pod górę. Uważajcie na osypujące się spod stóp kamienie!
Widoki robią się coraz piękniejsze. Warto obejrzeć się do tyłu i spojrzeć na ścieżkę, którą tu przyszliśmy. Robi wrażenie 🙂
W końcu szlak trochę się wypłaszacza i z powrotem wprowadza nas w niskie drzewka. Ale spokojnie, trwa to tylko kilkanaście minut i w końcu dochodzimy pod strzeliste, wapienne turnie. I od teraz zaczyna się prawdziwa zabawa 😉
Jeśli macie ze sobą kask, to najwyższa pora, aby go założyć.
Zoljin Kuk
Szlak śmiało wkracza w skalny teren. Od teraz trzeba uważnie szukać biało-czerwonych kropek i sprawnie poruszać się pomiędzy kolejnymi skałami. Jeśli macie ze sobą kijki trekkingowe, to dobry moment, aby je złożyć i przytroczyć do plecaka, bo przydadzą Wam się obie ręce.
Przy okazji zwróćcie też uwagę na charakterystyczne żłobki krasowe. Przypominają one niewielkie rynny i zostały utworzone przez wodę opadową, ponieważ tutejsze skały są bardzo podatne na rozpuszczanie.
Szlak prowadzi nas skalnym kominem. W najstromszej części mamy do dyspozycji stalową linę, która pomaga wspinać się na kolejne kamienie. Jest to dość trudny odcinek, szczególnie dla osób niższych, bo trzeba czasem zadrzeć nogę naprawdę wysoko. Ale myślę, że każdy, kto już kiedyś chodził po tego typu szlakach, da sobie radę.
U mnie adrenalina oczywiście skoczyła w górę, ale na szczęście podchodzenie w tym przypadku było dużo prostsze niż schodzenie. Przy zejściu tędy mój lęk wysokości na pewno dawałby mi się mocniej we znaki.
Po pokonaniu komina wychodzimy już na przyjemniejszy teren. Lina znika, ale nadal musimy sobie pomagać rękami. Na szczęście szczyt już tuż, tuż. Przez chwilę mam problem z odnalezieniem szlaku, ale w końcu wypatruję kropkę gdzieś daleko na skale.
Na szczycie jestem tylko ja i cztery osoby niemieckojęzyczne. Robię sobie tutaj dłuższą przerwę, bo widoki są naprawdę przepiękne. Strome, wapienne ściany w połączeniu z zieloną trawą i błękitem wody sprawiają, że Zoljin Kuk ląduje bardzo wysoko w mojej klasyfikacji najpiękniejszych szczytów.
Na szczycie spędzam prawie pół godziny, więc w końcu zostaję na nim zupełnie sama. Patrzę jednak na zegarek i z bólem serca podnoszę się do góry. Czas iść dalej.
Zejście z Zoljin Kuk
Zejście wcale nie jest łatwiejsze niż wejście. Trzeba uważać, bo jest dość stromo. Idę kilkaset metrów za parą, która wcześniej zeszła ze szczytu. Dochodzę do kolejnego kominka, tym razem jednak pionowego, więc jeszcze trudniejszego do pokonania. Nie widzę nigdzie znaku szlaku, ale pamiętając szlak z Małej Paklenicy, wzruszam ramionami i zaczynam wspinaczkę. Kamyki wyjeżdżają mi spod nóg, trochę schodzę tyłem, trochę przodem. Kiedy w końcu jestem na dole, oddycham z ulgą. To było trudne. Aż dziw, że ten fragment nie był ubezpieczony liną.
Idę kilkanaście metrów dalej i już wiem dlaczego. Szlak szedł bokiem, bardziej z prawej strony. Tutaj zejście było dużo łagodniejsze i dodatkowo było ubezpieczone liną. To ja i osoby przede mną poszliśmy nie tędy, co potrzeba, utrudniając sobie drogę.
Także, jeśli dojdziecie do pionowego kominka bez znaków szlaku i bez liny, to cofnijcie się kawałeczek i odbijcie bardziej w prawo.
Dalej szlak robi się już przyjemniejszy. Można wyciągnąć kijki trekkingowe i zdjąć na chwilę rękawiczki. Sprawnie schodzę do przełączki pomiędzy szczytami Zoljin Kuk i Vidakov Kuk.
Podejście na Vidakov Kuk
Ścieżka kluczy pomiędzy niskimi drzewkami i powoli pnie się pod górę. Po kilku minutach wychodzę na potężne, wapienne płyty, po których teraz prowadzi szlak. Jeszcze chwila i melduję się przy rozwidleniu szlaku na sam szczyt Vidakov Kuk. Adrenalina podskakuje 😉
Z niepokojem stwierdzam, że nikt z osób przede mną nie decyduje się na zdobycie szczytu. Cóż… trzeba sprawdzić dlaczego!
Ponownie składam kijki trekkingowe i przypinam je do plecaka. Gdy zarzucam plecak na ramiona, słyszę nagle głośny stukot. Zanim zdążę cokolwiek zrobić, mój ukochany scyzoryk znika w skalnej szczelinie. Próbuję go wypatrzyć w tej czarnej czeluści, świecę czołówką, ale nie ma szans, jest za daleko. Z bólem serca żegnam go i ruszam przed siebie, do góry. Oby widok był warty tego scyzoryka 😉
Szlak prowadzi znów skalnym kominem. Pokonanie pierwszego dużego progu ułatwiają trzy klamry.
Potem ułatwienia się kończą i musimy sobie radzić sami. Ten odcinek, przynajmniej w moim odczuciu, nie jest trudniejszy niż podejście na Zoljin Kuka. Chociaż wiadomo, trzeba się trochę nagimnastykować i użyć rąk 😉
Po przejściu kominka, widzimy już Vidakov Kuk tuż przed sobą. Teraz zaczyna się największa zabawa…
Teren robi się eksponowany, a sztucznych ułatwień brak, więc trzeba polegać na pewności swoich ruchów. Jedno zachwianie albo poślizgnięcie może skończyć się tragicznie. Przed nami krótki trawers skalnej ściany, tak, jak pokazują kropki. Na szczęście skała jest mocno rzeźbiona, więc nie ma problemu ze znalezieniem dobrych chwytów na ręce.
W końcu wychodzimy już na grań. Dla mnie ten odcinek był naprawdę trudny, ale na pewno duży wpływ miał na to mój silny lęk wysokości.
Zostawiam tu plecak i ostatnie kilkadziesiąt metrów idę zupełnie na lekko. Przepaść po obu stronach trochę mnie paraliżuje, ciężko mi się wyprostować i pewnie stanąć na nogach.
Ale na szczęście jestem tu sama, nikt mnie nie pogania, więc powolutku gramolę się na sam szczyt. Ostatnie kilka ruchów jest po bardziej gładkiej skale, ale znajdziecie tutaj 2 stalowe klamry, których można się złapać.
Vidakov Kuk
Na szczycie Vidakov Kuk spędzam tylko chwilę, bo zaczyna się robić późno, a poza tym całe jedzenie i picie zostało w plecaku…
Mimo to, przyznaję, jest to jeden z piękniejszych szczytów na jakich byłam. Nie mogę się napatrzyć na te białe skały kontrastujące z jesiennymi kolorami drzew.
Przysiółek Ramici
Zejście ze szczytu Vidakov Kuk też nie należy do najprostszych, ale idzie już zdecydowanie szybciej. W końcu już wiemy czego się spodziewać, prawda?
Po dojściu do głównego szlaku, trudności techniczne kończą się. Ścieżka wchodzi w dość gęsty las biegnący tuż przy ścianie. Zachowajcie jednak czujność żeby nie zgubić oznaczeń. Ja w tej euforii zdobycia szczytu zboczyłam w jakąś boczną ścieżkę i potem musiałam przedzierać się przez krzaki z powrotem do szlaku.
Po około 20 minutach dochodzimy do kolejnego szlaku. Teraz robi się już bardzo przyjemnie. Ścieżka lekko wznosi się i opada wśród wapiennych kamieni i niskich drzew.
Niebawem docieram do malutkiego przysiółka Ramici. To zaledwie kilka domów, ale też jest całkiem malowniczo. Jest też trochę pozostałości po starych domostwach.
Dochodzę do kolejnego rozwidlenia szlaków. Stąd można zejść na dół do Wąwozu Wielka Paklenica albo pójść jeszcze dalej trawersem i zejść do wąwozu dopiero przy schronisku Planinarski dom Paklenica. Czasu do zmroku mam już niezbyt dużo, ale bardzo chcę przejść cały wąwóz wracając na dół. Upewniam się więc tylko, że mam czołówkę i przyspieszam kroku.
Trawers jest bardzo przyjemny, ścieżka wznosi się i opada. Mam całkiem ładne widoki na cały Wąwóz Wielka Paklenica oraz na wszystkie otaczające go szczyty.
Zejście do schroniska
W pobliżu szczytu Kosirica warto zejść sobie kilkaset metrów w bok i zajrzeć na punkt widokowy. Cała Wielka Paklenica widoczna, jak na dłoni.
Zejście do doliny jest dość strome i sypkie, więc schodzi się niezbyt wygodnie. W połowie zejścia mijamy jeszcze zabudowaną jaskinię Babunjuša.
Pod schroniskiem jestem chwilę przed godziną 17:00.
Przejście Wąwozem Wielka Paklenica
Ostatnia godzina z haczykiem to spacer dnem wąwozu. Szczerze mówiąc, czuję się trochę zawiedziona. Szlak cały czas prowadzi szeroką, wygodną drogą. Widoków nie ma w zasadzie żadnych, tylko las. W porównaniu z Małą Paklenicą, sama Wielka Paklenica wypada blado. Do samochodu dochodzę tuż przed zmrokiem, więc nawet nie muszę wyciągać czołówki.
Czy warto wspiąć się na Vidakov Kuk?
Zdecydowanie tak! Jeśli tylko jesteście choć trochę oswojeni ze skalnym terenem, to bardzo polecam wycieczkę przez Zoljin Kuk i ewentualnie Vidakov Kuk, jeśli będziecie czuć się na siłach. Widoki są niesamowite i zdecydowanie przebijają wszystko, co możecie zobaczyć z dołu wąwozu. A jeśli nie macie ochoty na trudniejszy szlak, to polecam chociaż dojście do jaskini Manita Peć. Wymaga to podejścia do góry, ale szlak jest łatwy i oferuje piękne widoki na całą Wielką Paklenicę.
A jeśli szukacie innych ciekawych miejsc do zobaczenia w Welebicie, to gorąco polecam wąwóz Mała Paklenica, albo Przełęcz Dabarska Kosa. Jestem pewna, że się zakochacie 😉