Dzisiaj nie będzie relacji ani porad. Za to cofniemy się do ostatnich dwunastu miesięcy i pokażę Wam, jakie miejsca udało mi się się zobaczyć w 2022 roku. Być może złapiecie tu jakąś inspirację na przyszłe podróże. A dla mnie zawsze jest to ciekawy moment, gdy zaczynam sobie przypominać, co wydarzyło się w ostatnim roku. A okazuje się, że trochę się działo!

W 2022 roku, w sumie w podróży spędziłam prawie 90 dni, czyli niemal 1/4 roku, odwiedzając przy tym 14 państw! Sama nie myślałam, że wyszło tego aż tyle!

Zapraszam na krótką (albo i długą ;)) opowieść 🙂

Styczeń – choroby ciąg dalszy i Kotlina Kłodzka

Szlak przez Czarną Górę

Ostatnie 2,5 miesiąca w 2021 roku były koszmarem. Dość poważnie zachorowałam, zaliczyłam pobyt w szpitalu i spędziłam prawie 3 miesiące na zwolnieniu lekarskim. Na początku stycznia nadal byłam tak słaba, że zwiedzanie było bardzo ciężkie i wymagało mnóstwo logistycznego kombinowania i mnóstwa cierpliwości ze strony mojego męża. Moje możliwości oscylowały mniej więcej w 1-2 h chodzenia tempem żółwia.

Mimo to udało nam się zdobyć Czarną Górę i jakimś cudem zejść nawet do Międzygórza. A także zaliczyć kilka krótkich wycieczek do Źródeł Nysy Kłodzkiej, Zamku Szczerba i Twierdzy Kłodzko.

Także jak na kogoś, kto jeszcze 2 miesiące temu nie był w stanie przejść 300 metrów i nie wierzył, że kiedyś jeszcze w ogóle pojedzie w góry, to całkiem nieźle 😉

Taormina – amfiteatr

Koniec stycznia spędziliśmy razem z moją mamą na Sycylii. Było sporo zwiedzania, ale raczej spokojnego. Udało nam się podejść pod Etnę, odwiedzić Syrakuzy, Taorminę i Wąwóz Alcantara. Słońce, morze i zmiana otoczenia zdecydowanie pomogła mi dojść do siebie.

Zdychanie doprowadziło mnie także do ciekawych wniosków i odkryć. Na tyle ciekawych, że z końcem stycznia złożyłam wypowiedzenie w pracy.

Luty – Szwajcaria

trasa saneczkowa pod północną ścianą Eigeru

Wyjazd do Szwajcarii wyszedł przypadkiem, razem z delegacją męża. Ale był to jeden z najlepszych moich wyjazdów. Za nocleg służył nam nasz CamperPrius, bo ceny hoteli w Szwajcarii były dla nas nieosiągalne.

Najpiękniejszym wspomnieniem będą dwa dni spędzone na sankach. Nigdy w życiu nie myślałam, że można mieć tyle radości z sanek i że można zjechać nimi z wysokości 2500 m n.p.m. pokonując trasę 10 km tuż pod północną ścianą Eigeru…

Oprócz tego udało mi się odwiedzić Teufelschlucht, który był moją pierwszą dłuższą wycieczką od ponad pół roku, Wodospad Giessbachfall, Przełom Renu i Liechtenstein.

Zakochałam się w Szwajcarii i obiecałam sobie, że jeszcze tu wrócę. Nie myślałam, że tak szybko, bo już we wrześniu.

Marzec – rozpoczęcie nowej pracy i Szlak Orlich Gniazd cz. 2

Szlak pomiędzy Zamkami w Mirowie i Bobolicach

Marzec to dalsze dochodzenie do siebie oraz ogarnianie nowej rzeczywistości w nowej pracy. Częściowo nowej, bo wróciłam do pracy w sklepie turystycznym, ale w zupełnie innym charakterze niż do tej pory.

W jeden z weekendów udało nam się wyrwać na Jurę i zrobić kolejne 2 odcinki Szlaku Orlich Gniazd. Tym sposobem doszliśmy już przez Rezerwat Parkowe aż do Góry Zborów. Oczywiście po raz kolejny odwiedzając moją ulubioną Górę Biakło 😉

To była fajna wycieczka, bo udało nam się zebrać ekipę na 2 samochody, także było ognisko, kiełbaski i dużo śmiechu 🙂

Kwiecień – Sosnowe Klimaty edycja III i Słowenia

Sosnowe Klimaty – pierwszy etap

Na początku kwietnia, już tradycyjnie, wzięliśmy udział w III edycji Sosnowych Klimatów. To mały, kameralny marsz na orientację. Tym razem już ogarnialiśmy większość zasad, więc nawet skończyliśmy gdzieś bardziej u góry stawki.

Koniec kwietnia to początek naszej 9 dniowej wycieczki do Słowenii. I to był kolejny, cudowny wyjazd! Nagromadzenie pięknych miejsc było absolutnie NIESAMOWITE!

Zaczęliśmy od Wąwozu Maninska Tiesnava, potem zwiedziliśmy Bratysławę i pojechaliśmy dalej w kierunku Słowenii.

Rakov Skocjan

Zwiedziliśmy Skocjańskie Jamy i Rakov Skocjan, które są najpiękniejszymi miejscami krasowymi, jakie widziałam do tej pory. Największy podziemny kanion z huczącą rzeką? Proszę bardzo, zapraszamy do Słoweni! Oprócz tego udało nam się zobaczyć Wąwóz Tolmin, zdobyć szczyt Krka i zanurzyć stopy w Morzu Śródziemnym w okolicach Piranu.

No i wisienka na torcie, czyli ekstremalna przygoda w Pece, gdzie pływaliśmy kajakiem po zalanej kopalni. Kilkaset metrów pod ziemią! Jedna z najlepszych rzeczy, jakie w życiu robiłam!

Pływanie kajakiem po zalanej kopalni w Pece

A wycieczkę zakończyliśmy wygrzewając się na węgierskich termach 😉

Maj – Podziemne Sudety

Początek maja to powrót ze Słowenii. Potem czas mijał nam głównie na oglądaniu mieszkań i w końcu udało nam się jedno wybrać. Trochę tańsze, ale za to do generalnego remontu. Także kredyt i remont start 😉

Największa sztolnia, którą odwiedziliśmy. Pod ziemią spędziliśmy ponad 2 godziny!

Na rocznicę ślubu wybraliśmy się na nasz pierwszy zorganizowany wyjazd – Podziemne Sudety z Kawiakiem. Było dużo ciasnych miejsc, trochę czołgania i piękne minerały. Także po trzech dniach spędzonych pod ziemią byliśmy umordowani, ale szczęśliwi i z całym pudełkiem nowych minerałów do naszej kolekcji. Gdyby nie pająki, które były moim nieustającym źródłem stresu, to byłby cudowny wyjazd. Na szczęście okazało się, że większość z nich żyje głównie przy wejściach i jak już udało się pokonać kilkadziesiąt pierwszych metrów, potem było już z górki.

Przedłużony weekend zakończyliśmy pływaniem pontonem po Jeziornej i spacerem po Jeziorkach Duszatyńskich.

Czerwiec – Kołobrzeg

Solne Bagno w Kołobrzegu

Czerwiec był spokojniejszy i upłynął nam głównie na zrywaniu tapet i boazerii w naszym nowym mieszkanku. Oraz wkurzaniem się na wszystkie rzeczy, które rozpadały się po dotknięciu…

Jedynym wyjazdem było Boże Ciało, które, tradycyjnie już, spędziliśmy u moich rodziców w Kołobrzegu. (Na hasło GEOŚWIAT macie 10 zł zniżki na każdą dobę pobytu :))

Pokręciliśmy się trochę po okolicy i w wyniku tego powstał duży wpis o 10 miejscach, które warto zobaczyć w okolicach Kołobrzegu.

Lipiec – Główna Grań Tatr Niżnych

Najładniejszy dzień na szlaku. Pomijając oczywiście wiatr 80-90 km/h.

To kolejny wyjazd z cyklu tych nieplanowanych. Nagle okazało się, że Maks musi wyjechać na kilka dni służbowo, więc stwierdziłam, że nie będę przecież siedzieć w domu sama.

I tak powstał plan wyjazdu gdzieś na Słowację. Szybko jednak okazało się, że wszyscy inni są zajęci i zostaję sama. Zmieniało to trochę postać rzeczy i muszę przyznać, że długo się wahałam, czy nie odpuścić sobie tego wyjazdu. Gdzie ja sama w góry, pod namiot, za granicę? I to na tydzień?!

Ostatecznie jednak zdecydowałam się jechać. Kupiłam bilety i nie było już wyjścia. Kierunek – Główna Grań Tatr Niżnych!

Początek Głównej Grani Tatr Niżnych

Muszę przyznać, że ten wyjazd dużo mnie nauczył. Pogodę miałam tragiczną i większość trasy szłam we mgle albo w deszczu. Najadłam się sporo strachu przed niedźwiedziami, przedzierając się samotnie przez krzaki.

A jednocześnie zdobyłam dużo nowego doświadczenia i jeszcze więcej pewności siebie. To była też okazja do słuchania siebie i testowania swoich granic. Z ręką na sercu przyznaję, że gdybym była tu z kimkolwiek mniej doświadczonym, zrezygnowałabym w połowie. Deszcz, gradobicia, wichury i spanie w namiocie to połączenie nie dla każdego. Ja na szczęście byłam już zaprawiona w takich warunkach 😉

Także dałam radę i jestem z tego dumna. Mój pierwszy całkowicie samotny wyjazd w góry na tydzień za granicę zaliczony 😉

Sierpień – Belgia, Holandia i Niemcy

Dinant

Końcówkę sierpnia spędziliśmy na 10 dniowej objazdówce, głównie po Belgii. Zwiedziliśmy Dinant, zdobyliśmy najwyższe szczyty Belgii i Holandii, odwiedziliśmy stare arboretum i piękne torfowiska. Było też włóczenie się po poligonie w poszukiwaniu pięknej skały ze zdjęć i dolina wodospadów. A ostatnie dwa dni spędziliśmy na via ferratach w Niemczech. Także mój dobytek ferratowy wzbogacił się o 2 pozycje.

Wrzesień – Tour de Monte Rosa

Na szlaku lodowcowym Mattmark

Wrzesień to długo wyczekiwana wyprawa na szlak Tour de Monte Rosa. 200 kilometrów przez włoskie i szwajcarskie Alpy, noce spędzone pod namiotem i szlak lodowcowy Mattmark.

To nie był łatwy wyjazd. Szlak okazał się trudniejszy niż przypuszczaliśmy, codzienne duże przewyższenia i ciężkie plecaki trochę pokonały naszą średnią kondycję. Do tego trochę skalnych odcinków i wąskie ścieżki trawersujące żleby ze spadającymi kamieniami. Także już od samego początku musieliśmy weryfikować nasze plany i na bieżąco zmieniać odcinki dzienne.

Jakby tego było mało, piątego dnia zaliczyłam spektakularną glebę. Na początku wydawało się, że wszystko jest w porządku, ale po chwili okazało się, że całkiem zacnie rozwaliłam kolano. Także kolejne dni wędrowałam obklejona stripami, opatrunkami i modliłam się żeby nie wdało się jakieś zakażenie. Nie muszę chyba dodawać, że brak możliwości kąpieli, spanie pod namiotem i ciągłe ruszanie kolanem nie pomagały w gojeniu. Ostatecznie szlak kończyłam z raną, która wyglądała gorzej niż po samym upadku.

Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i ostatecznie po prawie miesiącu wszystko się zagoiło pozostawiając bliznę pewnie już do końca życia. Z perspektywy czasu chyba jednak poświęciłabym 1-2 dni szlaku i starałabym się znaleźć miejsce, gdzie ktoś mi to zszyje, bo stripy okazały się za słabe w miejscu, które ciągle jest w ruchu. Także ciekawe doświadczenie. Pierwszy raz w życiu nasza dobrze wyposażona apteczka do czegoś się przydała i pokazała, że jeśli już coś się dzieje, to naprawdę potrzebne jest sporo rzeczy.

Tour de Monte Rosa

Ale mimo tego wszystkiego trasa była cudowna. Zapierające dech w piersiach widoki i piękne miejsca noclegowe. No i szlak lodowcowy Mattmark – spełniłam swoje marzenie i pierwszy raz przeszłam lodowiec. I to od razu nawet 4. No może 3,5, bo jeden był bardzo mały 😉

Były też plany na zdobycie mojego pierwszego czterotysięcznika, ale niestety warunki we wrześniu okazały się już zbyt trudne i Alpy opuszczaliśmy tuż przed totalnym załamaniem pogody, zahaczając po drodze jeszcze o Heidelberg. Także Breithorn zostawiamy na inny raz.

Tour de Monte Rosa był zdecydowanie najtrudniejszym szlakiem, jaki do tej pory przeszłam z ciężkim plecakiem. To zdecydowanie nie jest szlak dla początkujących, ale cały wysiłek jest wynagradzany przez widoki!

Październik – Chorwacja i decyzja o powrocie na kurs przewodnicki

Vidakov Kuk – jeden z najtrudniejszych szlaków w Welebicie

Nie minęły 3 tygodnie od powrotu z Alp, a my już wybyliśmy na kolejną przygodę. Tym razem nietypowo, bo Maks jechał robić kurs żeglarski, a my z mamą zrobiłyśmy sobie tydzień zwiedzania.

I co tu dużo mówić, Chorwacja to moje kolejne odkrycie, po Szwajcarii i Słowenii. 3 dni spędziliśmy w okolicach Welebitu, gdzie zwiedziłyśmy Małą i Wielką Paklenicę, zasmakowałyśmy trochę offroadu i zobaczyłyśmy Kanion Zrmanja, gdzie kręcono film o Winnetou. Następne dni spędziłyśmy zwiedzając Park Jezior Plitwickich, Park Narodowy Krka i okolice Murtera i Zadaru.

Wisienką na torcie były 2 via ferraty. Pierwsza w miasteczku Omis, czyli najpiękniejsza ferrata na jakiej byłam do tej pory. I co więcej, zrobiłam ją całkowicie sama, więc dla osoby z lękiem wysokości to mega wyczyn. I jestem z siebie bardzo, ale to bardzo dumna!

Via ferrata Fortica w Omisiu

Natomiast drugą ferratę, już trudniejszą, zrobiliśmy z Maksem w Kanionie Cikola. Również piękna i bardzo ciekawa. Póki co jest to najtrudniejsza via ferrata, jaką udało mi się przejść w całości.

Także wyjazd do Chorwacji był bardzo udany i to kolejne miejsce, w które z pewnością wrócę. A w wapiennych skałach Welebitu i ich porypanie trudnych szlakach się zakochałam 🙂

Październik zakończyłam na grupowej wycieczce szkoleniowej w Gorcach. To mój powrót na kurs przewodnicki. To był trudny wyjazd, z bardzo mocnym tempem, deszczem padającym przez prawie całą sobotę i całą noc, ale niedziela na szczęście przywitała nas już słońcem.

Na szlaku w Gorcach

Listopad – Beskid Żywiecki i marsz na orientację

W listopadzie poza domem spędziłam tylko 2 weekendy. Pierwszy to marsz na orientację, który z przerwami trwał niemal cały weekend. Muszę przyznać, że trasa nocna bardzo mi się podobała i była przyjemnym wyzwaniem i sprawdzeniem siebie. Jestem z siebie dumna, że niemal całą siedmiogodzinną trasę udało mi się nawigować głównie na rzeźbę terenu. Czas i inne elementy zmienne na mapie (np. drogi) były tylko dodatkiem. Udało nam się zakończyć zmagania jako najszybsza para i z największą liczbą punktów.

Pod szczytem Babiej Góry. Och, te widoki!

A ostatni weekend listopada spędziliśmy w Beskidzie Żywieckim jako opiekunowie harcerskiej grupy. Muszę przyznać, że było to ciekawe doświadczenie i po raz pierwszy miałam szansę robić w zasadzie za przewodnika i instruktora jednocześnie. Muszę przyznać, że mi się podobało.

Mimo fatalnej pogody udało nam się zdobyć Babią Górę, Mosorny Groń i zobaczyć jeszcze Wodospad na Mosornym Potoku. To zdecydowanie był udany wyjazd, choć widoków przez cały weekend nie mieliśmy żadnych. Absolutnie żadnych 😉

Grudzień – Góry Słonne

Góry Słonne

Grudzień był już zdecydowanie spokojniejszy. Jedyny wyjazd był weekendowy, na początku miesiąca. Znów z grupą z kursu przewodnickiego wybraliśmy się w Góry Słonne. Jak zwykle był to intensywny wyjazd, nastawiony na naukę topografii i chodzenia poza szlakami. Miałam okazję przekonać się na własnej skórze, jak wiele nauczyłam się w ciągu kilku ostatnich lat. Kiedy zaczynałam kurs, to była czarna magia. A teraz nawet nocne prowadzenie grupy poza szlakiem było udane. I choć wiem, że do perfekcji jeszcze brakuje, to zgubić mnie w górach totalnie jest już raczej niemożliwe.

Podsumowanie 2022 roku

Teraz dopiero, po napisaniu tego wszystkiego, dotarło do mnie, jak dobry był to rok. Prywatnie oczywiście, bo to co dzieje się na świecie, jest po prostu straszne. Wiele się nauczyłam, zdobyłam dużo nowych doświadczeń i jeszcze bardziej zakochałam się w podróżach!

W sumie w podróżach bliższych i dalszych spędziłam prawie 90 dni, czyli niemal 1/4 roku! Większość z nich oczywiście w górach…

Udało nam się odwiedzić 14 państw, przejechać samochodem kilkadziesiąt tysięcy kilometrów.

To także dziesiątki nocy spędzonych w namiocie i w samochodzie. Dzięki temu było ciekawiej i zdecydowanie taniej, więc mieliśmy z czego sfinansować kolejne wyjazdy. To nieprzespane noce w pociągach i busach, ale i kolejne przygody, które zostaną z nami do końca życia.

Oby kolejny rok przyniósł nam tyle samo podróży, a może nawet więcej! 😉

Najpiękniejsza noc w namiocie na Tour de Monte Rosa

Plany na 2023?

W Nowy Rok wejdziemy z przytupem, bo od 6 do 15 grudnia będę się szwendać po Tatrach oraz Beskidzie Żywieckim. Na dalsze wyjazdy na razie większych planów nie ma. Na pewno chciałabym ruszyć na kolejną część szlaku Orlich Gniazd, wybrać się na jakiś wyjazd jaskiniowy. W wakacje będę chciała podejść jeszcze raz do ostatniego egzaminu wewnętrznego z kursu przewodników górskich, a na jesieni zastanawiam się nad rozpoczęciem kursu na przewodnika sudeckiego.

Z dalszych podróży na razie nie mamy żadnych konkretów. Pojawiła się propozycja Maroka i Toubkala, czyli najwyższego szczytu Atlasu Wysokiego. Gdzieś po głowie kołacze się marzenie wyjazdu w Andy albo Himalaje. Ale to raczej za duże przedsięwzięcia na ten rok. Ale zobaczymy, jestem otwarta na wszystkie możliwości 😉