Welebit to niezwykle malownicze pasmo górskie rozciągające się przy samym wybrzeżu Adriatyku. Wyobraźcie to sobie: z jednej strony widok na góry, a z drugiej królestwo morza, wysepek i półwyspów! Dlatego wiedziałam, że Welebit muszę zwiedzić i na pierwszy ogień poszedł wąwóz Mała Paklenica. Niechcący, z przyjemnej wycieczki na rozruszanie, wyszła nam ponad 8 godzinna wyrypa z całkiem zacnymi elementami wspinaczki. Ale jak do tego doszło, dowiecie się w dalszej części wpisu 😉
Mała Paklenica
W Welebicie wytyczono dwa parki narodowe: PN Północnego Welebitu oraz PN Paklenica.
Park Narodowy Paklenica znany jest przede wszystkim ze swoich wąwozów: tłumnie odwiedzanej Wielkiej Paklenicy oraz znacznie mniej znanej Małej Paklenicy. My wycieczki po Welebicie rozpoczynamy od tej drugiej.
Mała Paklenica – dojazd i bilety
Aby dojechać do Małej Paklenicy, musicie skręcić w miejscowości Seline w boczną drogę prowadzącą pod górę. Tuż przed kasą biletową znajduje się niewielki parking, na którym możecie bezpłatnie zostawić samochód.
Bilet wstępu do parku (w październiku) kosztuje 40 kun, czyli około 25 zł. W sezonie wysokim (czerwiec-wrzesień) opłata jest trochę wyższa i wynosi 60 kun. Jeśli planujecie spędzić w Welebicie więcej czasu, to korzystne może się okazać wykupienie biletów kilkudniowych. Pełen cennik znajdziecie na stronie parku.
UWAGA! Płatność tylko w gotówce!
Pracownik parku jeszcze na sam koniec sprawdza nasze buty i czy mamy odpowiednią ilość wody i prowiantu na drogę, uprzedzając, że po drodze nie ma żadnych potoków ani schronisk.
Początek szlaku
Kilkadziesiąt metrów od startu stoi ładna tabliczka:
Nie powiem, wzbudza to trochę moje obawy. Wprawdzie na mapie było, że to szlak trudny, ale obstawiałam, że bardziej chodzi tu o przewyższenia. W czasie researchu znalazłam, że są 2 miejsca ubezpieczone liną, no ale bez przesady, damy przecież radę.
Początkowo szlak jest bardzo przyjemny i prowadzi wygodną ścieżką przez las. Tak po prostu płasko i prosto.
Po kilkunastu minutach dochodzimy do pierwszej zapory kamiennej. Ma ona hamować przepływ wody i zatrzymywać część głazów. Szlak przez niedługą chwilę idzie tutaj dnem wyschniętego koryta. Podejrzewam, że chodzenie tędy w czasie deszczu może być niebezpieczne.
Szlak zaczyna się robić coraz ciekawszy. Pojawiają się rumowiskka skalne i spore głazy, przy pokonywaniu których czasem trzeba sobie pomóc rękami.
Niebawem pojawia się też druga zapora, na którą ponownie wspinamy się zboczem po prawej stronie.
Pierwsze trudności na szlaku Mała Paklenica
Niebawem dochodzimy do pierwszego miejsca ubezpieczonego liną. Nie jest ono wcale takie proste, szczególnie dla niższych osób. Najtrudniejsze jest wspięcie się na pierwszy skalny stopień, bo wymaga to trochę siły w rękach i wciągnięcia się na górę. Alternatywą jest ułożenie sobie dodatkowego kamienia, który zmniejszy dystans pomiędzy ziemią, a pierwszym stopniem. A uwierzcie, kamieni w wyschniętym korycie potoku jest duuużo 😉
Lina ma kilka metrów długości i po pierwszych 4-5 metrach do góry, prowadzi trawersem i sprowadza nas bezpiecznie do koryta potoku.
Zanim jednak złapiecie się liny, zwróćcie uwagę na niesamowicie niebieski kolor wody tuż pod wielkim głazem. To jedyne miejsce, gdzie woda płynąca pod ziemią wypływa na powierzchnię. Jeśli woda płynie i dopiero za ok. metr znika pod kamieniami, to śmiało możecie się napić, aby nie uszczuplać swoich zapasów. Jeśli natomiast wszystko stoi, odpuśćcie, bo może się to źle skończyć dla Waszego żołądka.
Odcinek z liną pokonuję aż 3 razy – najpierw żeby zrobić sobie zdjęcie na głazie, potem żeby przenieść nasze plecaki i na końcu prowadząc mamę w górę.
Zaczynamy strome podejście
Po pierwszej linie szlak przez chwilę prowadzi dnem wąwozu. Nie oznacza to oczywiście, że będzie łatwo – cały czas do pokonania mamy większe i mniejsze głazy.
Po kilkunastu minutach szlak ponownie opuszcza dno wąwozu i zaczyna wspinać się po skalnej grzędzie z na lewym zboczu. Jest dość stromo i miejscami trzeba sobie pomóc rękami.
Zaraz potem czeka nas drugie miejsce ubezpieczone liną. To znów kilkumetrowy głaz, na który trzeba się wdrapać. Znów jest ten sam problem – pierwszy sensowny stopień jest bardzo wysoko i tym razem nawet ja mam problem, aby wciągnąć się pod górę. Przytaczamy 3 kamienie i budujemy mini podest, aby i mama mogła wdrapać się do góry. Może i mało stabilny, ale spełnia swoje zadanie.
Dalej zaczyna się strome i żmudne podejście do góry. Elementy wspinaczkowe kończą się, ale można się zasapać idąc w górę. W nagrodę jednak odsłania nam się przepiękny widok na wylot wąwozu, morze i zabudowania Seline.
Mała Paklenica zwęża się
W końcu po nieprzyjemnym podejściu schodzimy ponownie na dno wąwozu. Mała Paklenica przybiera tutaj zupełnie inną postać. Ściany wąwozu zbliżają się do siebie na kilkanaście metrów i są całkowicie pionowe. Gdy do tego dodamy niesamowicie przejmujące echo, które zwielokrotniają każdy, nawet najlżejszy dźwięk, to naprawdę robi się klimatycznie…
Ale, ale! Żeby nie było za łatwo, na naszej drodze wyrastają kolejne głazy. I to nie takie do kolana, tylko wielkości co najmniej samochodu, a niektóre dochodzą nawet do 4-5 metrów…
Pokonujemy jeden próg, drugi, trzeci. Pomiędzy nimi jest może 50-100 metrów odległości, także posuwamy się do przodu w ślimaczym tempie.
W końcu dochodzimy do kolejnego progu, o wysokości około 5 metrów. Skały są tutaj gładkie, obrobione przez wodę. Szlak prowadzi z jednego głazu na drugi i potem na trzeci. Trochę niedowierzam własnym oczom i szukam, czy może szlak nie idzie jednak gdzieś bokiem. Ale nie, biało-czerwone kółka są narysowane właśnie tutaj. W końcu zostawiam plecak na ziemi i na lekko wdrapuję się na głazy. Nie czuję się komfortowo i zdecydowanie brakuje mi tu jakiegoś kawałka żelastwa. Wyglądam nad próg, a tam wszystko wygląda tak samo, kolejne głazy i końca nie widać.
W końcu podejmujemy decyzję, że trzeba zawrócić. Nie ma szans żeby mama się tutaj wdrapała, a i dla mnie jest to już trochę zbyt niebezpieczne. Pewnie gdybym była z Maksem, to jakoś poszlibyśmy dalej. Ale całe doświadczenie przewodnickie krzyczy we mnie: basta!
Zawracamy więc i powoli zaczynamy mozolne schodzenie.
Zejście z Małej Paklenicy
Zejście do przyjemnych nie należy. Podchodziło się znacznie lepiej. Najpierw wielkie głazy, potem strome zejście, na którym kolana aż jęczą z obciążenia. I gdy już się wydaje, że jesteście na parkingu, zaskakują Was kolejne głazy i rumowiska skalne, których dziwnym trafem nawet nie zauważyliście idąc do góry.
Ostatecznie do parkingu dochodzimy już o zachodzie słońca, więc przez ostatnie minuty w wąwozie możemy podziwiać piękne barwy golden hour.
Mała Paklenica – dla kogo szlak?
Szlak prowadzący przez Małą Paklenicę zdecydowanie nie należy do łatwych. Polecam go tylko osobom z dobrą kondycją i chociaż minimalnym obyciem w skalnym terenie. To nie jest szlak dla dzieci i osób zaczynających chodzenie po górach.
Obowiązkowo trzeba mieć dobre buty i prowiant na cały dzień. Mogą się też przydać rękawiczki wspinaczkowe/rowerowe, bo miejscami skały są naprawdę ostre i można sobie poharatać dłonie.
Szlak jest dobrze oznaczony.
Dla mnie Mała Paklenica była zaskoczeniem, ale pozytywnym. Myślę, że jeszcze kiedyś chętnie tam wrócę i dokończę ten krótki odcinek, który został nam do przejścia. Muszę przyznać, że był to jeden z najładniejszych wąwozów w jakich byłam i przebił chociażby odwiedzany tłumnie w Rumunii Cheile Turzii.
Także serdecznie polecam wszystkim bardziej doświadczonym górołazom 🙂
Podobał Ci się ten wpis? Polub mnie na Facebooku albo zapisz się do Newslettera, aby nie przegapić kolejnych artykułów 🙂