Żółty szlak przez „Szpiglas” już trochę znam, bo miałam tam okazję bywać w lato. Po długich naradach, co do celu naszej drugiej wycieczki majówkowej, ostatecznie wybraliśmy właśnie ten szlak. Z jednej strony byłam bardzo podekscytowana, ale z drugiej miałam też sporo obaw. Jak wygląda Szpiglasowa Przełęcz zimą? Czy będzie dużo trudniej niż latem?

Jak być może pamiętacie, cała nasza ekipa jest po zimowych kursach turystyki wysokogórskiej. Naszym pierwszym samodzielnym wyjściem był Grześ i Rakoń. Czuliśmy się tam jednak dość pewnie, poćwiczyliśmy jeszcze używanie raków i czekana i stwierdziliśmy, że chcemy zrobić coś bardziej ambitnego.

Jakie mieliśmy jeszcze pomysły?

Pierwszym trafem była Świnica, ale została odrzucona jako pierwsza ze względu na najwyższy stopień trudności szlaku.

Drugim pomysłem było przejście Czerwonych Wierchów. Ten szlak jednak jest nam dobrze znany i wydaje się, że jego trudność będzie podobna jak pierwszej wycieczki.

Trzecią opcją było zdobycie Giewontu. Trudnościowo to było coś, czego szukaliśmy, ale mieliśmy ochotę na coś trochę dłuższego.

Ostatecznie więc została czwarta opcja. Ta za którą najbardziej głosowałam.

Szpiglasowa Przełęcz zimą, czyli co wiemy o szlaku?

Szlak przebiegający przez przełęcz łączy ze sobą Morskie Oko z Doliną Pięciu Stawów Polskich. Jest to szlak średnio trudny, z zastrzeżeniem, że większe trudności (stromizna, ekspozycja) występują od strony „Piątki”. Na końcowym odcinku występują łańcuchy, które mają pomóc w pokonaniu wąskiej i eksponowanej ścieżki.

Szpiglasowa Przełęcz zimą, a w zasadzie szlak na nią prowadzący, jest dość niebezpieczny pod względem lawinowym. Z obu stron szlak trawersuje lawiniaste zbocza i żleby, co przy złych warunkach może się bardzo źle skończyć. Dlatego też, Szpiglasowa Przełęcz zimą, jest zdobywana zupełnie innym wariantem szlaku, który omija najniebezpieczniejsze miejsca.

Przez pierwsze dwa dni naszego pobytu pod Tatrami, stopień zagrożenia lawinowego to 2. Ostatniego dnia mamy jednak szczęście, bo temperatury mocno spadają, co stabilizuje pokrywę śnieżną i zmniejsza zagrożenie. 1 lawinowa obowiązuje w całych Tatrach z wyjątkiem stoków nasłonecznionych, czyli tych o wystawie południowej i zachodniej. Tam obowiązuje stopień 2. Oczywiście pamiętamy, że jest to komunikat ogólny, wydany dla całych Tatr, więc lokalne zagrożenie może się znacznie różnić.

Dlatego oczy szeroko otwarte i ruszamy zdobywać Szpiglasową Przełęcz zimą!

Noc ponownie spędzamy przy torfowisku Baligówka. Budzik ustawiamy na 4:30. Dłużej i tak nie pośpimy, bo obudzą nas ptaki, które są tutaj nadzwyczaj głośne. Cóż…. Kiedy budzimy się o 4:30 nie słychać o dziwo ptaków. Zamiast tego, ciężkie krople deszczu uderzają miarowo w tropik namiotu. Nosz cholera…. Miała być piękna pogoda!

Zaraz słyszę z namiotu obok: Aaasia, długo to tak będzie padać?

Sprawdzam na szybko radar opadów. Hmm za jakieś półtorej godziny powinno przestać.

Patrzę na prognozę. Nadal słoneczko i brak śladu deszczu…

Jemy na szybko owsiankę upichconą pod wiatą, która choć trochę chroni nas przed deszczem. A potem jeszcze tylko chwila na dopakowanie sprzętu biwakowego i przepak sprzętowy na szlak.

Do parkingu na Palenicy Białczańskiej mamy 50 minut jazdy. Z każdym kolejnym kilometrem robi się weselej. Zaczynamy od deszczu, potem jest deszcz ze śniegiem, a drogi zaczynają się bielić. Gdy dojeżdżamy na parking, pada już czysty śnieg, a droga jest bialutka. Na całe szczęście Michał jeszcze nie zmienił opon na letnie…

Na parkingu od razu czeka nas niemiła niespodzianka, jeśli chodzi o opłatę za parking. 50 zł. Patrzymy po sobie z Maksem. Niecały rok temu płaciliśmy jeszcze 30 zł… No ale cóż, wyjścia nie ma. Płacimy więc z bólem serca za parking i cieszymy się, że opłata przynajmniej rozłoży się na cztery osoby. Ostatnie szlify sprzętowe, zmiana butów, bilet do TPN-u i już jesteśmy na szlaku.

Tymczasem przestaje padać…

Idziemy szybko, aby trochę się rozgrzać i nie tracić zbędnego czasu na asfalcie. W międzyczasie przestaje padać, więc przy Wodogrzmotach Mickiewicza z ulgą zdejmujemy z siebie kurtki.

Patrzymy na zielony szlak do Doliny Roztoki. Jest trochę śniegu, ale wystaje też sporo kamieni. Na razie nie ma co zakładać raków.

Pierwszy raz idę szlakiem w tym kierunku. Zawsze, nieważne, czy szłam przez Świstówkę, czy przez Szpiglasową, zaczynałam od Morskiego Oka i schodziłam do Doliny Pięciu Stawów. Czasem wystarczy tylko odwrócić kierunek, a nagle na wszystko zaczynamy patrzeć z innej perspektywy.

Każdy z nas łapie swoje tempo i powoli, metr po metrze, pniemy się do góry. Miejscami jest ślisko, ale zaraz potem znowu pojawiają się wytopione fragmenty szlaku. Zakładanie raków nie ma najmniejszego sensu. Co jakiś czas mijają nas skiturowcy. Jest ich chyba nawet więcej od zwykłych turystów.

Pogoda chwilowo jest piękna. Czujemy, że słońce zaczyna przypiekać nam twarze, więc wyjmujemy zimowy krem i dokładnie się smarujemy. Nosy i policzki mamy już spalone po pierwszym dniu, więc tym razem wolimy dmuchać na zimne.

Zielony szlak prowadzący przez Dolinę Roztoki.

Z każdą minutą przybywa śniegu. Nawisy nad Potokiem Roztoka osiągają ponad metr wysokości.

Miejscami jest naprawdę ślisko.

Gdy w końcu dochodzimy do mostków na potoku, tuż za nimi robimy sobie przerwę. Za nami już trzy godziny od śniadania, więc powoli zaczyna doskwierać nam głód.

Dalsza część szlaku prowadzi przez las i dopiero za dwadzieścia minut wychodzimy powyżej granicy lasu.

Dalej zielony szlak jest całkowicie zasypany, wszyscy idą do schroniska wariantem zimowym. Dlaczego? Ze względów bezpieczeństwa. Zielony szlak powyżej granicy lasu jest zagrożony lawinami i lepiej unikać go przy wysokim stopniu zagrożenia.

Gdy dochodzimy do odbicia zimowego szlaku, zakładamy raki i wyjmujemy czekany. Patrzymy z lekkim niedowierzaniem na osoby, które idą dalej tylko w adidasach…

Jak wygląda zimowy szlak do Doliny Pięciu stawów Polskich?

Mapa zimowego szlaku do Doliny Pięciu Stawów Polskich.
Mapa zimowego szlaku do Doliny Pięciu Stawów Polskich.
Na czerwono zaznaczyłam orientacyjny jego przebieg.

Zimowy wariant szlaku do Doliny Pięciu Stawów Polskich na początku pokrywa się prawie z czarnym szlakiem. Idziemy stromo do góry. Nie ma żadnych zakosów, Idziemy prosto, prawie jak od linijki.

Robi się naprawdę stromo, ale na szczęście szlak jest dobrze przedeptany i wybite są już dobre stopnie. Dzięki temu idzie się trochę łatwiej.

Obok nas do góry próbuje iść cała rodzina. Rodzice z przyjaciółmi wraz z nastoletnimi dziećmi. Bez jakiegokolwiek zimowego sprzętu, bez raków, raczków, czy chociaż dobrych butów trekkingowych. Dzieci czują się bardzo niepewnie, ale rodzice ciągną je dalej do góry. W końcu, gdy robi się jeszcze stromiej, udaje nam się trzy osoby namówić do zejścia w dół. Tłumaczymy im, że jeśli się poślizgną, to zjadą po tym zlodzonym śniegu do samego dołu. Chwilę później słyszymy, jak inni turyści tłumaczą im, że będą musieli jeszcze tędy zejść, bo to i tak najłatwiejsza droga powrotna.

Zimowy wariant podejścia do Schroniska w Pięciu Stawach Polskich.

Droga do góry dłuży się. Gdy w końcu dochodzimy do miejsca, gdzie nachylenie jest mniejsze, oddycham z ulgą. Podejście dało mi trochę w kość. Ze zdziwieniem stwierdzamy, że wszyscy przed nami trawersują zbocze, zgodnie z przebiegiem czarnego szlaku. Przez chwilę zastanawiamy się, czy iść za tłumem, ale faktycznie ten wariant jest lepiej przedeptany niż zimowy. To pewnie dzięki dobrym warunkom, które utrzymują się już od dłuższego czasu.

Zimą i ogólnie przy wyższym stopniu zagrożenia lawinowego idziemy dalej prosto i obchodzimy wzniesienie Niżnej Kopy z drugiej strony. Nawigację ułatwiają tyczki ustawione wzdłuż szlaku.

Trawers czarnym szlakiem jest niezwykle malowniczy. Idziemy śnieżnym tunelem…

Czarny szlak prowadzący do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Trawers naprawdę robił wrażenie!

Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich

Jeszcze pięć minut i jesteśmy już przy schronisku w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Muszę przyznać, że dwu metrowe zaspy śniegu robią wrażenie! Kiedy w dolinach jest już wiosna, tutaj jest jeszcze prawie środek zimy!

Siadamy na ławce i zdejmujemy raki. W środku jest sporo osób, oceniam na szybko, że pół na pół skiturowców i turystów.

Bierzemy sobie po ciepłej zupie, na rozgrzanie i dodanie energii. U mnie ląduje jak zwykle pomidorowa.

Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich.

Nagle patrzę za okno. A tam śnieżyca…

Zbieramy się wokół mapy. Sytuacja wygląda nieciekawie. W takich warunkach na pewno nie pójdziemy nigdzie wyżej.

Zostajemy jeszcze prawie pół godziny w schronisku, dopóki widoczność nie poprawia się. W między czasie sprawdzamy na radarach opadowych, czego spodziewać się w następnych godzinach. Na szczęście, wszystko wskazuje na to, że aż tak dużych zamieci nie będzie.

Zakładamy uprząż i raki, a czekan odpinamy od plecaka.

Szpiglasowa Przełęcz zimą… To którędy na szlak?

Podobnie jak w przypadku samego dojścia do Doliny Pięciu Stawów Polskich, tak i Szpiglasową Przełęcz zimą zdobywa się trochę inaczej. Dlaczego? Znowu winowajcą są lawiny. Letni wariant szlaku prowadzi trawersem przez zbocza Liptowskich Kosturów, z których zimą często schodzą lawiny.

Zresztą spójrzcie na mapę poniżej. Zdecydowanie widać, że wariant zimowy jest bezpieczniejszy i prawie nie przecina pomarańczowych i czerwonych obszarów (nachylenie stoków). Co nie znaczy, że jest to szlak bezpieczny. Co to, to nie!

Zimowy szlak na Szpiglasową Przełęcz mapa
Mapa potencjalnego zagrożenia lawinowego bazująca na nachyleniu stoku z naniesionymi wariantami wejścia na Szpiglasową Przełęcz. Czarny – wariant letni, Zielony – zimowy.

Okrążamy Przedni Staw niebieskim szlakiem, bo pokrywa lodowa jest już zbyt słaba, aby po niej chodzić. W środku zimy można sobie skrócić trasę przez taflę jeziora. Przechodzimy przez pole śnieżne pomiędzy Przednim i Wielkim Stawem Polskim. Gdzieś tuż obok nas znajduje się Mały Staw, ale jest tak szczelnie przysypany śniegiem, że nawet nie jesteśmy stwierdzić, gdzie dokładnie.

Łapiemy grzbiet (formacje wypukłe są bezpieczniejsze od wklęsłych) i ruszamy do góry. Przed nami do pokonania jest jakieś 50 metrów przewyższenia. Początkowo próbujemy iść po śladach, ale szybko okazuje się, że są one błyskawicznie zasypywane i ścieżka w zasadzie nie istnieje. Wyznaczamy więc swoją trasę.

Kawałek wypłaszczenia i znowu do góry, choć tym razem jest to już bardziej zbocze niż grzbiet.

Widok na schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich.

Dochodzimy do drugiego, większego wypłaszczenia. Mamy piękny widok na żleby Miedzianego z lawiniskami u ich ujścia. Pierwszy raz widzę to tak blisko, niemal na wyciągnięcie ręki. Teraz zaczyna się trawers stoków Miedzianego, czyli ten bardziej niebezpieczny fragment trasy. Od tej pory będzie już tylko gorzej, niebezpieczniej i stromiej.

Wychodzimy zza Miedzianego Kostura i wreszcie widzimy nasz cel.

Przed nami jeszcze kawałek drogi. Teraz widać już ścieżkę i z niepokojem patrzymy na kilka lawinisk, które przecina. Patrzymy na siebie, upewniając się, czy nikt nie chce się wycofać.

Powoli zdobywamy wysokość. Rozglądam się dookoła i jestem zauroczona. Nie potrafię wyrazić jak pięknie jest tutaj zimą. Idę w milczeniu i chłonę to wszystko. Nigdy nie przypuszczałam, że zimowe Tatry mogą być tak piękne. I w duchu dziękuję za to, że mogę je oglądać. Bo na kursie zimowym nie było mi to za bardzo dane.

Trawers zboczy Miedzianego.

W końcu dochodzimy do lawinisk. Zwiększamy znacznie odstępy, tak na wszelki wypadek. Warunki są bardzo dobre, ale jeśli można zrobić coś małym nakładem sił, aby zwiększyć swoje bezpieczeństwo, to należy to zrobić. Choć wiem, że obiektywnie zagrożenie jest niewielkie, czuję, że krew zaczyna szybciej krążyć, a ciało bardziej się mobilizuje. Przekraczanie lawinisk jest bardziej upierdliwe, bo śnieg jest mocno zlodzony i zbity w bryły. Coraz więcej ludzi zaczyna też schodzić w dół, więc raz na jakiś czas musimy się mijać.

Trawers zboczy Miedzianego. Przechodzimy przez liczne lawiniska.

Poprawiam czapkę pod kaskiem, bo zaczyna mrozić mi ucho. Nagle czuję, że niechcący zahaczam palcem o nakładkę przeciwsłoneczną. A tej więcej nie trzeba, odpina się od okularów, spada na śnieg i zaczyna zjeżdżać po zmrożonym śniegu. Patrzę na to bezsilnie, ale wiem, że nie mam szans jej dogonić. Gdy już się z nią żegnam, nagle nosek zahacza się o wystającą grudkę śniegu i zatrzymuje nakładkę kilka metrów poniżej.

Zanim zdążę zrobić choć jeden krok w dół, Michał już przy niej jest. Dziękuję mu z całego serca, ale jednocześnie jestem wściekła, bo mam niezbity dowód na to, że w góry to beznadziejne rozwiązanie. Ehh, wszyscy okularnicy łączmy się w bólu…

W końcu dochodzimy do wypłaszczenia i łączymy się z żółtym szlakiem.

A przynajmniej tak twierdzi mapa, bo żadnych oznaczeń oczywiście nie widać, są pod śniegiem. Robimy tu przerwę, bo przed nami najtrudniejszy i najbardziej niebezpieczny fragment. Do pokonania mamy jeszcze jakieś 250 metrów w pionie. Obserwujemy kilka schodzących osób i dwóch skiturowców. Upewniamy się, że śnieg trzyma się bardzo dobrze i jest bezpiecznie.

Monika z Michałem idą przodem, bo mają trochę lepszą kondycję. Ja wolę iść swoim tempem, raczej ostrożnie, bo wiem, że jest to już teren dość wymagający dla mojej psychiki i lęku wysokości.

Podejście pod Szpiglasową Przełęcz.

Podobnie jak na czarnym szlaku, tutaj też są wyrąbane stopnie, choć czym wyżej, tym jest ich mniej i są rzadziej ustawione. Widać, że robił je jakiś mężczyzna, bo często mam problem, aby ich dosięgnąć i muszę sama zadbać o miejsce na stopę.

Ostatnie podejście na Szpiglasową Przełęcz.

Z każdym metrem jest coraz stromiej i zaczynam się czuć jakbym wchodziła po drabinie. Próbuję sobie przypomnieć jak to było iść tędy latem. Po łańcuchach nie ma nawet śladu, jest tylko jedna wielka połać zmrożonego śniegu. W końcu dochodzimy do skał i Monika z Michałem krzyczą nam z góry, że za zakrętem jest już przełęcz.

Ostatnie podejście na Szpiglasową Przełęcz.

Patrzę na dalszą drogę i czuję strach, gdy widzę wąziutkie przejście nad przepaścią. Oboje z Maksem montujemy lonżę do uprzęży, bo widzimy, że jeden z łańcuchów jest odsłonięty i może nam służyć za punkt asekuracyjny. Powoli i ostrożnie idziemy przed siebie. Czekan bardziej przeszkadza niż pomaga, ale nie mam jak go schować.

W końcu wychodzimy na przełęcz. Gdy adrenalina z ostatnich kilkudziesięciu metrów opada, dociera do mnie, że jestem na górze.

Udało się? Szpiglasowa Przełęcz zimą jest moja?!

Szpiglasowa Przełęcz zimą.

Szybko ustalamy, że Monika i Michał idą jeszcze na szczyt Szpiglasowego Wierchu. Ja i Maks zostajemy na dole, bo chcemy trochę odpocząć. Te ostatnie 250 metrów dało nam się we znaki, a musimy się streszczać. Jest już prawie 15:00, a do samochodu jeszcze daleka droga.

Od strony Morskiego Oka nadciągają nowi turyści. Większość ma tylko raczki, ani raków, ani czekana. Patrzę na to z niedowierzaniem. Taki widok w Tatrach Zachodnich mnie nie dziwił, nawet na podejściu do Doliny Pięciu Stawów się tego spodziewałam, ale tutaj?! No chyba, że szlak od drugiej strony jest świetnie przetarty i mniej oblodzony.

Niemal od wszystkich słyszymy, że ciężko będzie im zejść albo, że to był zły pomysł.

Cóż… trochę późno na takie refleksje.

Jesteśmy jedyną ekipą, która przyszła od Pięciu Stawów, więc co chwila odpowiadamy na pytanie, jak wygląda szlak po drugiej stronie. Odradzamy go wszystkim, którzy nie mają odpowiedniego sprzętu, choć przyznajemy, że nie wiemy, jak wygląda szlak od strony Morskiego Oka. Chociaż patrząc na nachylenie stoków i ich ekspozycję, bezpieczniej jest dla nich wrócić po ich własnych śladach.

Jeszcze pamiątkowe zdjęcie i zaczynamy schodzić w dół.

Szpiglasowa Przełęcz zimą

Szpiglasowa Przełęcz zimą, czyli jak u licha stąd zejść?

Wariantów zejścia są dwa: albo trawersem, trochę tak jak idzie letni szlak, albo żlebem opadającym lekko pod skosem prawie z samej przełęczy. My postanawiamy wybrać wariant żlebu, bo doprowadzi nas on do Dolinki za Mnichem. Lawinowo jest to najbezpieczniejsza opcja, bo wszelkie trawersowanie zboczy Miedzianego jest tu niebezpieczne. Tym bardziej, że słońce trochę operuje i śnieg jest wyraźnie miększy i mniej stabilny niż po drugiej stronie grani.

A teraz nastąpi opis pewnej historii.

Dla potomnych. Czego nie robić w Tatrach zimą. TOM 1.

Dlaczego dupozjazd może być niebezpieczny, szczególnie jeśli masz o tym niezbyt duże pojęcie?

Rozdział 1. Jestem kozakiem!

Pamiętacie relację z naszej pierwszej wycieczki na Grzesia i Rakonia? Zejście odbyło się tam w błyskawicznym tempie, za pomocą niezwykle dostojnej techniki nazywanej pieszczotliwie „dupozjazdem”. Poćwiczyliśmy sobie tam hamowanie czekanem i kontrolowanie prędkości zjazdu. Wszystko szło nam super, więc stwierdziliśmy, że całkiem dobrze już umiemy to robić.

No więc pierwsza myśl? Zjedziemy ze Szpiglasowej Przełęczy! Będzie zabawa, a do tego zaoszczędzimy mnóstwo czasu.

Schodzimy więc do początku szerokiego żlebu, zdejmujemy z Maksem raki i siadamy na śniegu. Monika i Michał schodzą normalnie, tylko my szukamy nowych wrażeń.

Rozdział 2. Czy to aby na pewno był dobry pomysł?

Szybko okazuje się, że śnieg jest mocno zmrożony i cholernie nierówny. Zsuwamy się powoli, a plecaki mocno haczą o podłoże, wytrącając nas z równowagi.

Ten śnieg jest tak różny od tego sobotniego, że aż nie chce mi się wierzyć.

W końcu trafia się trochę równiejszy kawałek. Rozpędzam się bardzo szybko, więc już po chwili przekładam się na brzuch i zaczynam hamować. Jednak zamiast zwalniać, tylko się rozpędzam. Czekan nie chce się zagłębić w zmrożoną warstwę śniegu, a gdy w końcu gdzieś się wbije, to zaraz traci grunt na kolejnym stopniu.

Z trudem utrzymuję go w rękach, mam problem żeby wciągnąć go pod siebie. Uderzam kolanami w jakąś wielką grudę lodu. Cholera… Boli!

W końcu udaje mi się przykryć czekan swoim ciężarem i wreszcie hamowanie zaczyna być bardziej efektywne. Jeszcze kilka metrów, kilka wertepów i jest! Przestałam zjeżdżać…

Oddycham głęboko próbując się uspokoić. Serce wali mi jak oszalałe.

Rozdział 3. No to się wkopałam…

Patrzę do góry. Zjechałam dużo większy odcinek niż planowałam. Podnoszę się ostrożnie, ale nogi zjeżdżają w dół. Wybijam sobie stopnie, ale bez raków idzie to ciężko w takim śniegu.

Próbuję zdjąć plecak i założyć raki. Ale plecak jest za duży, a żleb zbyt stromy. Za duże ryzyko, że coś mi odjedzie. Pół biedy jak plecak, gorzej jak rękawiczki albo nie daj Boże raki, czy czekan.

Jestem na siebie wściekła. Za własny brak myślenia. Było trzeba schodzić „po bożemu”, ewentualnie gdzieś pod koniec spróbować sobie trochę zjechać. A teraz jesteś w czarnej d…

Każdy z większym doświadczeniem pewnie by wiedział, że to zły pomysł. Ale my tego doświadczenia nie mieliśmy…

Nie będę Was zanudzać opisem dalszego zejścia żlebem, bo jest to czynność bardzo powtarzalna. Odwracam się przodem do stoku. Wbicie czekana, jedna noga w dół, druga w dół. Wbicie czekana. Znowu jedna noga, druga noga. I tak przez półtorej godziny. Naprawdę miałam chwile zwątpienia, czy kiedykolwiek zejdę na dół…

Większość osób na pewno zrobiłaby to sprawniej. Ale muszę przyznać, że naprawdę się przestraszyłam i mój lęk wysokości dał o sobie znać, zaburzając trochę pewność moich ruchów.

Gdy w końcu schodzimy na wypłaszczenie, jestem wyczerpana. Z ulgą zakładam w końcu raki. Od rąbania stopni boli mnie absolutnie wszystko. Gdy pomyślę, że przez nami jeszcze tak długa droga do Morskiego Oka i potem jeszcze 1,5 godziny asfaltu to ogarnia mnie czarna rozpacz.

Dlatego zakładam plecak z powrotem i staram się nie myśleć. Skupiam się na pięknych widokach.

Tędy schodziliśmy.

Dolinka za Mnichem zimą

Widok aż zatrzymuje mnie w miejscu! Nigdy nie widziałam tak pięknej turkusowej wody! W połączeniu z białym śniegiem i granatowymi chmurami robi piorunujące wrażenie. Aż zapominam jak bardzo jestem zmęczona i głodna 😉

Idziemy brzegiem jeziorek. Trzeba uważać, bo śnieg mocno się obsuwa i niechcący można wylądować na lodzie. A myślę, że on by na takie spotkanie stanowczo zaprotestował lodowatą kąpielą.

Patrzę na śnieg. Niesamowite jest, jak szybko znikają ślady poprzedzających nas osób. 20 minut i powierzchnia jest gładka.

Dolinka za Mnichem.

Na skrzyżowaniu czerwonego i żółtego szlaku robimy sobie przerwę, bo od 2 godzin nic nie jedliśmy i czujemy, że zdecydowanie opuszczają nas siły. Wypijamy resztę ciepłej herbaty, aby trochę się ogrzać.

Patrzę na zegarek. 17:30. Hmmm… Pierwotny plan zakładał, że o tej porze będziemy już powoli zmierzać do domu. Jak to góry uczą pokory…

Dalsza część szlaku to kombinacja alpejska. Część trasy idziemy stromo w dół, aby nie przekraczać bez potrzeby żlebów. Część idziemy wariantem letnim. Tutaj śnieg jest zupełnie inny, miękki, zapadający się. W takim fajnie by się zjeżdżało. Ale mam na tyle duży uraz psychiczny po dzisiejszym zjeździe, że zupełnie nie mam już na to ochoty.

Cały czas patrzę na Morskie Oko i cieszę się, widząc, że krok za krokiem, jest coraz bliżej.

Widok na Morskie Oko.

Ostatni odcinek zejścia pokonujemy już letnim wariantem szlaku, bo jest bardzo dobrze przedeptany.

Niestety, schronisko jest zupełnie zamknięte. Nie można nic zjeść, ani nawet skorzystać z toalety. Ehh, te obostrzenia covidowe. No nic, to znak, że trzeba iść dalej.

Za 1,5 godziny i 9 km dalej jesteśmy już w samochodzie. Jest już ciemno, a na parkingu zostało tylko kilka samochodów. Padamy na twarz. A przed nami jeszcze 5 godzin drogi do Warszawy…

Czy Szpiglasowa Przełęcz zimą jest dla wszystkich?

Absolutnie nie!

Jak już wcześniej wspominałam, szlak na Szpiglasową Przełęcz zimą jest szlakiem dość trudnym. Wymagana jest znajomość wariantów zimowych i bieżącego określania zagrożenia lawinowego i ewentualnego zmieniania trasy w zależności od sytuacji. Szlak jest niebezpieczny pod względem lawinowym i nie powinno się go pokonywać przy złych warunkach (np. 3 lawinowa).

I nie wchodźcie tutaj bez raków i czekana, proszę. To, że inni tak robią, nie znaczy, że jest to odpowiedzialne. W górnych partiach jeśli się potkniecie i zaczniecie zjeżdżać zatrzymacie się dopiero kilkaset metrów niżej…

Dzień po nas, TOPR ściągał ze szlaku turystę, który podchodził od Morskiego Oka i po zsunięciu się, nie był w stanie ruszyć się dalej. Oczywiście raków i czekana nie miał. Miał szczęście, że skończyło się tylko na potłuczeniach i strachu.

Także bezpieczeństwo przede wszystkimi!

A w zamian Szpiglasowa Przełęcz zimą odwdzięczy się Wam niesamowitymi widokami i dużą satysfakcją z jej zdobycia 🙂

Podobał Ci się ten wpis? Polub mnie na Facebooku albo zapisz się do newslettera, aby nie przegapić kolejnych artykułów 🙂