Wybierając się na szlak Gugny-Barwik pierwsze, co zwróci Twoją uwagę to żółte, ostrzegawcze tabliczki z napisem: „szlak okresowo bardzo trudny”. Co to oznacza? My byliśmy ciekawi, więc udaliśmy się ostatniego weekendu do Biebrzańskiego Parku Narodowego, aby to sprawdzić.
Szlak Gugny-Barwik ma 9,5 km długości i na całej długości oznaczony jest kolorem czerwonym. Na stronie internetowej parku jest także informacja, że odcinek Gugny-rzeka Kosódka jest dostępny wyłącznie z przewodnikiem. W terenie natomiast nie ma o tym ani słowa. Tylko ostrzeżenia, że szlak okresowo bardzo trudny, oraz, że wiosną i jesienią może być nie do przejścia. Także nie wiem jak to z tym przewodnikiem jest. Nie do końca wiedzieliśmy też, czy główną trudnością jest nawigacja, czy ewentualne błoto. W naszym przypadku posługiwanie się mapą i kompasem mamy opanowane bardzo dobrze, oprócz tego zabraliśmy również wysokie górskie buty. Wydawało się więc, że jesteśmy gotowi i dobrze przygotowani. Cóż… Okazało się, że nie do końca.
Szlak Gugny-Barwik rozpoczyna się w miejscowości Barwik. Z Łosiostrady skręcamy w lewo, w leśną drogę prowadzącą na parking. Droga jest dość nierówna, ale przy ostrożnej jeździe powinniście wjechać tam każdym samochodem. Nasz w każdym razie obok terenówki nawet nigdy nie stał 😉
Parking jest bezpłatny i dość duży, więc nie powinno być problemu ze znalezieniem miejsca. To też ostatni moment na kupienie biletów do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Oczywiście internetowo jak na większości szlaków, bo nie ma tutaj żadnego punktu stacjonarnego. Normalny bilet jednodniowy kosztuje 8 zł.
Szlak Gugny-Barwik w pierwszej swojej części pokrywa się ze ścieżką przyrodniczą „Barwik-Gugny” znakowaną zielonym kwadratem. Ma ona 2,8 km długości i prowadzi przez 7 przystanków edukacyjnych aż do wieży widokowej. Ścieżka kończy się na rzece Kosódce, czyli tam, gdzie zaczyna się trudniejsza część szlaku czerwonego.
Ruszamy na szlak!
Zostawiamy samochód na parkingu i ruszamy przed siebie. Krajobraz zmienia się bardzo szybko. Zaczynamy od zwykłego boru sosnowego, a 300 metrów dalej schodzimy już w strefę bagien. Las szybko przechodzi w bagienne zakrzaczenia wierzbowe i torfowiska niskie.
Co ciekawe, nie jest to naturalny układ roślinności. Został on utworzony w wyniku działalności człowieka. Kiedyś bory sosnowe płynnie przechodziły w bagienne lasy olsowe sięgające aż do koryta Biebrzy. Natura dąży jednak do dawnego stanu, dlatego też pojawiły się zakrzaczenia i stopniowo przesuwają się one w stronę rzeki. Jest to zjawisko tzw. sukcesji wtórnej, kiedy to przyroda dąży do pierwotnej wersji niezmienionej przez człowieka.
Szlak aż do wydmy, na której znajduje się wieża widokowa, prowadzi sztucznie usypaną groblą. Po ostatnim tygodniu opadów, nie dziwi mnie sporo błota. Na szczęście wszystkie fragmenty można obejść bokiem/przeskoczyć/przejść bez zapadania się po kostki w błocie. Przez to całe omijanie przeszkód idziemy trochę wolniej, ale za to jest więcej zabawy 😉
Widoki są dość ograniczone, przez większość czasu widzimy głównie różne gatunki wierzb (szarą, pięciopręcikową) i kruszynę. Miejscami odsłania się widok na fragment torfowiska. Warto być na szlaku cicho, bo bardzo łatwo spotkać tu łosia. A przecież nie chcielibyście go spłoszyć głośnymi rozmowami, prawda?
Mniej więcej w połowie drogi do wieży spotykamy niską platformę widokową służąca do obserwacji ptaków. A jest ich tu naprawdę dużo! Najciekawsze są oczywiście te z rodziny bekasowatych, czyli dubelt, kszyk i bekasik. I choć nie tak łatwo je zobaczyć, to powinniście je nie raz usłyszeć na trasie.
W końcu grobla kończy się i wychodzimy na wydmę.
Krajobraz zmienia się o 180 stopni. Zamiast torfowiska pełnego wody i grobli ginącej czasem w błocie, mamy piękną, leśną ścieżkę prowadzącą po piaszczystym i suchym terenie. Miła odmiana!
Stąd jeszcze 2 minuty i już jesteśmy przy wieży widokowej. Krzyki dochodzą z niej straszne, więc oczyma wyobraźni widzę już całą gromadkę dzieci. Jestem zdziwiona, bo okazuje się, że na tarasie widokowym jest tylko małżeństwo w średnim wieku. I to oni robią taki hałas. W duchu jestem zła, bo szanse zobaczenia łosia właśnie zrównały się do zera…
Wdrapujemy się na wieżę widokową. Widok jest naprawdę rozległy. Patrzę na ogromne połacie torfowiska sięgające aż do Biebrzy. Hmm widzę trzy ciemne kształty… Czy to mogą być…
Jeden z kształtów nagle porusza się i przesuwa o kilka metrów. Łoś! Podekscytowana pokazuję je Maksowi. Małżeństwo z lornetką uświadamia nas, że wszystkie cztery ciemne plamy to łosie. Teraz jeszcze bardziej nie rozumiem czemu zachowują się tak głośno, ale zaraz o tym zapominam i patrzę na przemieszczające się łosie. Są dość daleko, ale z trudem udaje mi się dostrzec nawet głowę.
Robimy sobie przerwę na drugie śniadanie, bo nie wiadomo co będzie dalej. Łosie jeden po drugim giną w wysokiej trawie i wkrótce nie widać już żadnego z nich.
Co się dzieje za wieżą widokową?
Posileni i pozytywnie nastrojeni tym wspaniałym spotkaniem schodzimy z wieży i za pięć minut meldujemy się przy ostatniej, siódmej tablicy informacyjnej. Tym sposobem dotarliśmy nad Kosódkę.
Pierwsze wrażenie? Hmm to na pewno tędy?
Jednak po chwili rozglądania się zauważamy przed nami metalowy mostek, a jakieś 200 metrów za nim także drogowskaz szlakowy.
Hmm… czyli jednak tędy. Nie chce być inaczej.
Podchodzimy do pierwszego rozlewiska i zaczynamy sprawdzać głębokość. Ciężko stwierdzić, ale na pewno większa niż wysokość naszych butów. No to może bokiem. Maks próbuje z jednej strony, ja z drugiej. Nic z tego, wszędzie stoi woda. A w zasadzie to płynie, bo wygląda na to, że Kosódka nie jest niczym ograniczona i chętnie płynie całą łąką.
Więc może by tak…?
Cóż… Chwila narady i dochodzimy do wniosku, że są dwa wyjścia. Najłatwiejsza to robimy odwrót. Ale my nie z tych, co tak łatwo się poddają. Druga opcja, uchwalona większością, wynikiem 2:0, to zdejmujemy buty i przechodzimy te 300 metrów, czy ileś, na boso. A potem zobaczymy jak to dalej wygląda. Jest szansa, że jak już pokonamy „dolinkę” Kosódki to będzie lepiej.
Więc do dzieła! Buty do łapki i do przodu. Podwijam spodnie do kolan, bo nie wiem, ile wody się spodziewać. Maks ostrożnie sonduje rozlewisko. Na szczęście okazuje się, że grunt jest dość pewny i nie zapada się głębiej niż do kostki.
Pierwsze rozlewisko sięga mi do połowy łydki i jest naprawdę zimne. Drugie jest tylko gorsze: szersze i głębsze, a przez to i mocniej mrozi mi stopy. Woda okazuje się wyższa i podwinięte do kolan spodnie okazują się niewystarczające.
Wchodzimy na mostek. Blacha jest przyjemnie ciepła, aż nie chcemy się stamtąd ruszać. Patrzę w dół. Kosódka zdaje się nie lubić z mostkiem, bo płynie wszędzie, tylko nie tam.
Ale to już połowa drogi!
Przed nami do pokonania są jeszcze dwa rozlewiska. Gdy w końcu dochodzimy do drogowskazu, wyglądamy zza drzew w kierunku, w którym biegnie dalej szlak. Nie wygląda to dużo lepiej. Miejscami widać stojącą wodę.
Postanawiamy pójść jeszcze kawałek do przodu. Nagle kątem oka widzę, że coś wybiega z krzaków. Zatrzymuję się i łapię Maksa. Przed nami stoi piękny łoś. Nie wiem, kto jest bardziej zaskoczony, on, czy my. Stoimy i wpatrujemy się w siebie. Powoli sięgam po telefon, w nadziei, że uda mi się zrobić choć jedno zdjęcie.
Wpatrujemy się w siebie jeszcze chwilę, a potem łoś odwraca się i ucieka. Jedyne co słyszymy, to plusk wody rozchlapywanej pod jego ciężarem. A zaraz potem zapada cisza.
Idziemy jeszcze jakieś 200 metrów, ale sytuacja na szlaku nie poprawia się. Błoto cały czas sięga nam zdecydowanie powyżej kostek. Nie ma opcji żeby iść dalej w butach. Zaczyna do nas docierać, że rzeczywiście szlak wiosną jest nie do przejścia. Nawet kalosze mogłyby być niewystarczające. Tylko wodery byłyby gwarancją sukcesu.
Robimy odwrót. W tę stronę idzie nam już szybciej, bo znamy drogę i wiemy czego się spodziewać. Gdy w końcu przeprawiamy się z powrotem na drugą stronę i możemy założyć buty, nie możemy powstrzymać uśmiechu. Miło jest założyć coś na stopy 🙂
Droga powrotna wydaje się teraz miła, łatwa i przyjemna. Po 2,5 godziny meldujemy się z powrotem przy samochodzie.
Dla kogo jest szlak Gugny-Barwik?
Szlak Gugny-Barwik okazał się bardziej wymagający niż przypuszczaliśmy. Trudnością okazał się przede wszystkim poziom wody. O nawigacji się nie wypowiem, bo nie doszliśmy na tyle daleko, abyśmy mogli to sprawdzić. Pierwsza część szlaku, do wieży widokowej, powinna być do przejścia dla każdego, choć dzieci mogą wrócić stąd trochę umorusane 😉
Plusem jest na pewno bardzo duże szanse zobaczenia łosia na szlaku albo z wieży widokowej.
Na drugą część szlaku polecam wybierać się tylko doświadczonym turystom, którzy nie boją się trudnego terenu. Na pewno nie idźcie tu z dziećmi i osobami starszymi. Warto wybrać się na szlak w okresie suchszym niż pierwszy dzień po tygodniu opadów, jak to zrobiliśmy my.
A jeśli szukacie innych ścieżek w Biebrzańskim Parku Narodowym, to polecam serdecznie króciutką ścieżkę Długa Luka albo troszkę dłuższy szlak dookoła pozostałości Fortu IV Twierdzy Osowiec.
Czytałam dziś Twój inny tekst i dając komentarz nie wiedziałam, że mieliście takie fajne i bliskie spotkanie z łosiem! To potwierdza, że Barwik to doskonałe miejsce na jego spotkanie i fajne obserwacje.
Hah, zdecydowanie tak, na razie lepszego miejsca na spotkanie łosia nie znam 😀